Macie czasem tak, że jakiś przypadkowy zapach niesiony wiatrem przypomni Wam nagle fragment przeszłości, o którym nie mieliście pojęcia, że istnieje?
Jakieś odległe wspomnienie, które ulatuje i traci wyrazistość zaraz po osłabnięciu woni?
Na pewno tak.
Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że utożsamiamy jakąś scenę z dzieciństwa z konkretnym zapachem, który czasem ciężko jest zidentyfikować i nie potrafilibyśmy go odtworzyć. To może być cynamon, pomarańcza, zapach książki, perfum których dawno nie czuliśmy, czy świeżego sprzętu elektronicznego.
Jeden z takich wspomnieniowych zapaszków złapał mnie ostatnio obok budynku przedszkola, na spacerze z psem.
Uderzona czymś co zidentyfikować można tylko jako zapach drewna i gumowych zabawek, połączony z nutą warzywnej zupki gotowanej na obiad dla małych gnomów, stanęłam w miejscu, zmuszając Morfinę do przerwania procesu tropienia. Był wieczór i przez zapalone w przedszkolu światło zauważyć można było krzątające się po obiekcie kobiety. Panie zapewne sprzątały salę i układały porozrzucane misie na parapecie.
Ja natomiast przeniosłam się nagle do wnętrza mojego przedszkola, w którym czas upływał mi na budowaniu wież z klocków i zabawie samochodzikami (ponieważ lalki były córkami szatana i każda z nich tylko czyhała na dusze niewinnych dzieci).
Widziałam siebie jak w niebieskich bamboszkach oglądam kolekcję Pokemonowych kart i tazosów i umieszczam smoka z lego na czubku zbudowanej przeze mnie i kolegów wieżyczki.
- Sprzątamy! - wołała pani, bo zapach obiadu stawał się coraz silniejszy - Proszę pozbierać klocki!
No nic, zabawa ze smokiem będzie musiała chwilę poczekać. Może po szlaczkach będziemy mogli dokończyć, tylko trzeba spytać pani czy można zachować wieżę...
- Proszę posprzątać te klocki! - niósł się głos przedszkolanki.
Może nie trzeba ich będzie rozbijać wszystkich.
- Sprzątać klocki! - usłyszałam - Zbiera to pani, czy nie, halo?
Otrząsnęłam się z rozmyślań i zlokalizowałam źródło dźwięku. Była nim starsza kobieta stojąca na balkonie, której gardło posiadało moc silniejszą niż megafon.
- Ogłuchła? Zbiera te klocki!
Nie byłam wcale w przedszkolu na dywaniku w ulice i miasta. Stałam na trawniku tuż obok Morfiny strzelającej dwójeczkę w pozie kangura.
To takie klocki teraz dostaję...
- Tak, tak, już zbieram - krzyknęłam w kierunku żywej kamery na balkonie i pomachałam woreczkami. Uformowany w małe walce proces przemiany materii mojego psa trafił do woreczka, a wspomnienie uleciało jak nagły powiew przedszkolnego zapachu.
Ciekawa tylko jestem jak bardzo niepokojąco dla kobiety musiała wyglądać dorosła osoba, wpatrująca się w przedszkole z pełnym rogalem na twarzy jak ostatni creep, z psem tańczącym wokół krakowiaczka.
Moje puste spojrzenie i zawias lvl 65 mogłyby być pewnie motywem wielu horrorowych produkcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz