Jako ktoś, kto zna świat lepiej i wie, że człowiek potrafi być potworem, muszę uważać żeby jej nadmierna wiara w ludzkość nie zaprowadziła jej w złe miejsca.
Wielokrotnie wyciągałam jej z gardła batoniki i inne zakazane dobra którymi ludzie częstowali psa, mimo mojego wyraźnego sprzeciwu, ponieważ słowo "nie" z jakiś względów jest bardzo trudne do pojęcia.
Morfina oczywiście przyjmowała podarek, ponieważ pachniał pysznie i pochodził od ręki człowieka, więc nic złego stać się nie mogło. Była bardzo nieszczęśliwa z faktu, że musiała wypluć prezent.
Świniak jest odwoływany, ale jest on odwoływany przez każdego i jeśli ktoś obcy ma w dłoni bardziej atrakcyjną ofertę, podbiegnie do niego. Niestety wierność i lojalność nie jest najmocniejszą stroną tego psa, co bywa nieco frustrujące.
Kilka tygodni temu wybrałam się na targowisko celem zakupienia świeżych owoców i warzyw. Obok mnie, na krótkiej smyczy tuptała grzecznie Morfina, rozglądając się dookoła i zaczepiając znajomych sobie sprzedawców, którzy zawsze poświęcą minutkę żeby pogłaskać puchatą fokę, wijącą się brzuchem do góry na chodniku.
Całe targowisko huczało od nawoływań sprzedających, oferujących ludziom swoje produkty. W tym biznesie kto ma silniejsze struny głosowe, ten wygrywa.
- Ziemniaki, kartofle, kartofle ziemniaki - słyszałam z jednego końca targowiska.
- Pomidorki, czerwone, słodziutkie pomidorki - odzywały się głosy z drugiej strony.
- Marchwi - zagrzmiało tuż obok nas - Marchwi, komu marchwi!
Uszy Świniaczka podniosły się i motorek napędzający ogon odpalił się z pełną prędkością. Pies patrzył na mężczyznę od marchewki i popiskiwał.
Morfi? Marchwi? Prawie to samo, najwidoczniej kokosanka uznała, że ktoś wołał jej imię z francuskim akcentem.
- O, pieseczek chce marchewkę - przerwał na chwilę mężczyzna.
- Nie, pieseczek myślał, że pan woła jego imię.
- Ma na imię marchewka?
- Nie, Morfi.
- To gdzie podobieństwo?
Tłum ludzi porywał mnie w stronę majtek i noży myśliwskich (swoją drogą niezła kombinacja straganów) i starałam się odciągnąć psa, który zachowywał się jakbym próbowała go uprowadzić, bo pan zawołał i ona miała zamiar iść sprawdzić czemu wołał.
Sprzedawca chciał dać psu marchewkę, Morfina właśnie zmieniła właściciela i uznała, że już mnie chwilowo nie potrzebuje, a fala głów i rąk popychała mnie coraz dalej i dalej.
Moje stanowcze "dziękujemy za marchewkę, ale się nie skusimy" nikło w głosach ludzkości zebranej na targowisku. Ostatnie czego mi teraz było trzeba to nieumyta, nieobrana marchew tuż po zatruciu którym pies częstował mnie cały tydzień. W końcu tłum porwał i Morfinę i nieszczęśliwy pies poszedł łaskawie za mną.
Smutek był nie do opisania i Świniak rozglądał się tęsknie za marchewkowym księciem jeszcze dobre piętnaście minut.
Tym sposobem pies o wielu nazwach dostał kolejną i może szczycić się dumnym pseudonimem - marchew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz