Pilnowałam ostatnio pewnego małego chłopca. Dziecko było w moim mieszkaniu pierwszy raz, ponieważ wcześniej opiekowałam się nim w jego domu. Tym razem w mieszkaniu małego gnoma trwał remont i hałas, kurz, oraz brygada remontowa przegoniły nas do mojej jaskini.
Młodzieniec zajechał pod mój blok na swoim rumaku, stanowiącym rowerek z bocznymi kółkami, pożegnał się z mamą i został zaproszony w moje skromne progi.
- Piesek! - zauważył błyskotliwie chłopczyk i spojrzał na mnie - Dobry piesek?
- Tak, dobry piesek - odpowiedziałam - Można pogłaskać i się poprzytulać, bardzo lubi dzieci.
Zanim zdołałam dokończyć zdanie, dziecko było już przyklejone do Morfiniej szyi i obie strony były z tego faktu bardzo zadowolone. Nie przerywając kontaktu ręki z futrem, dziecko podreptało do mojego pokoju. Chłopiec nieśmiało zajrzał do klatki i widząc w niej łaciate stworzenia, krzyknął:
- Chomiczki!
- To nie chomiczki - powiedziałam pokazując zwisające z koszyków ogony - To szczurki.
- Chomiczki z ogonkami! Jakie słodkie. Gryzą?
- Nie. Chcesz dotknąć?
- Tak!
- Ale delikatnie i nie dostaniesz ich do rąk bo mogłyby spaść, dobrze?
- Tak.
Dziecko było bardzo delikatne i pogłaskało gryzonie po grzbiecie paluszkiem, dopytując o ich imiona. Przez kolejnych kilka godzin w mieszkaniu słychać było tylko i wyłącznie improwizowany rap którego motywem przewodnim były Masło, Popcorn i Karmel we wszelkich możliwych kombinacjach.
Jako, że ogrom energii w końcu zaczął się z malca wylewać, a pogoda nie była najgorsza, zabrałam młodego na rowerek.
Król szybkości cisnął swoją bryką po ścieżce rowerowej całe 2 km/h. Ludzie mijali go, uśmiechając się do chłopca śpiewającego pod nosem "Mam ku-be-łek, mam ku-be-łek". To był cały repertuar, a melodia i słowa nie ulegały zmianom.
Z naprzeciwka jechała właśnie grupka ludzi na gokartach napędzanych siłą nóg, które można wynająć w naszym mieście od godziny.
Młodzieniec zjechał na bok na swoim rowerku, po czym ni z tego ni z owego wystrzelił środkowym palcem prosto w kierunku przejeżdżających, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
Nie wiem kto był w większym szoku, ale ludzie na gokartach obdarzyli mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty i niedowierzania, więc otrząsnęłam się z zawiasu i dogoniłam małego rajdowca, przepraszając przejeżdżających za zaistniałą sytuację.
- Ej, ej, ej. Co to miało być? Wytłumaczysz mi to?
- Ale co? - spytał zaskoczony chłopiec.
- Co pokazałeś tym ludziom?
- Paluszek, o ten - wyjaśnił mały książę i zademonstrował swój maleńki, środkowy palec.
- No widziałam właśnie, dlaczego to zrobiłeś?
- Bo tak się robi - odpowiedziało dziecko, które ewidentnie było zakłopotane i zagubione.
- Wiesz co to właściwie oznacza?
- Tak! Tata mi powiedział. Tak się pozdrawiają kierowcy.
Wcięło mnie, ale beztroska na twarzy chłopca utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie próbuje się wykręcić.
- Nie, absolutnie nie, tata Ci tak powiedział?
- Tak.
- To musiał się pomylić. To bardzo nieładny znak i nikomu nie wolno go pokazywać.
- A co oznacza?
- Że się kogoś bardzo nie lubi i że się go chce obrazić.
Chłopiec strzelił rybkę ustami i spojrzał na odjeżdżających ludzi.
- Bo ja nie chciałem - powiedział - Bo ja myślałem... bo oni jechali i ja jechałem... bo tata mówił, że to takie "cześć" jest i ja byłem kierowcą i oni.
- Nie przejmuj się, każdemu się zdarzają błędy, ale już tak nie pokazuj, ok? Możesz komuś zawsze pomachać, tylko nie jak skręcasz bo się wywrócisz.
- Ok.
Chłopczyk lekko posmutniał, ale wsiadł na pomniejszoną wersję Harleya i ruszył przed siebie. Później tego samego dnia wyjaśniłam sprawę rodzicom i ojciec chłopca przyznał, że kiedyś poniosło go na drodze kiedy pewien obywatel zajechał mu drogę. Był wtedy z synem i pokazując gest poszanowania drugiego kierowcy nie chciał wyjść na buca, więc wcisnął maluchowi, że to dobry znak.
Cóż... teraz będzie musiał to wszystko odkręcić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz