Do miasta przyjeżdża cyrk.
Rozstawiona zostaje kasa, arena i małej wielkości wybiegi dla roślinożerców. Mimo coraz większej świadomości co do traktowania dzikich zwierząt, zmuszonych do pracy w cyrku, część osób dalej krąży wokół namiotu jak pszczoły wokół kwiatka, bo na plakacie jest tygrys, lwy i niedźwiedź, więc jak tu nie zobaczyć takiego widowiska? Nie ma to jak niedźwiedź z hula hopem, albo tygrys skaczący po beczkach. Rozrywka wysokich lotów.
To tylko zwierzęta, więc nikt nie zwraca uwagi na warunku bytowe, zwłaszcza drapieżników.
Lwy i niedźwiedzie pozbawione są wybiegu. Krążą w klatkach wielkości małej łazienki, w pełnym słońcu, upchane jak karpie na Wigilię w markecie. Wielbłądy, lamy i zebry mają zorganizowane wyjście z prowizorycznym ogrodzeniem (również w pełnym słońcu).
Część ludzi patrzy zniesmaczonych, część ekscytuje się jakby właśnie wygrali milion dolarów.
Do wybiegu lam podchodzi matka z trójką dzieci, z czego najmłodsze jest jeszcze w wózku. Tuż za nimi powoli podąża ojciec rodziny. Wygląda na typowego karka, który przez masę mięśniową rozbudowaną na bicepsie już dawno musiał zrezygnować z możliwości podrapania się po plecach własną ręką.
Przy wózku drepcze York. Pies już z daleka ujada i startuje do roślinożerców, co płoszy zwierzęta oddalające się od źródła hałasu.
- Proszę zabrać psa, bo pani stresuje zwierzęta - upomina kobietę jeden z cyrkowców.
- Co to za cyrkowe lamy, co się zwykłego psa boją?
- Są przyzwyczajone do konkretnego hałasu to raz, mają teraz przerwę i czas na odpoczynek to dwa, a trzy z psem i tak pani do cyrku nie wejdzie.
- Przecież stoję przed cyrkiem, tak? Dzieci chyba mają prawo sobie popatrzeć na zwierzątka, tak? To, że one się nie potrafią zachować jak trzeba to już pana problem - odpowiada niewiasta, próbując przegłuszyć drącego się Fafika.
Wątły mężczyzna w świecącym stroju spogląda na stojącego za kobietą bodyguarda, po czym rezygnuje z dalszych kłótni i odchodzi, upominając ponownie kobietę żeby nie płoszyła zwierząt i odeszła ze szczekającym psem nieco dalej.
Ani mamę Jessicę, ani psa Fafika to jednak nie wzrusza i do hałasowania po chwili dołącza jeszcze najmłodsze berbecie.
- Mama Was zabierze do cyrku, tak. Pooglądacie sobie zwierzątka.
- No nie wiem - przemawia w końcu ojciec - Słyszałem, że te zwierzęta się tam męczą.
Jestem pełna podziwu dla mężczyzny i mam ochotę zacząć mu robić jednoosobowe owacje, niestety jego małżonka ma inne zdanie w tym temacie.
- Co? Dzieciom żałujesz? Nie dość, że coś im raz do roku stawiasz, to jeszcze będziesz wybrzydzał? Adrianek chce zobaczyć tygrysy i tygrysy zobaczy - kończy wywód matka i zmierza z dziećmi do wejścia.
Pomijając fakt, że Adrianek nie jest jeszcze w stanie sformułować jednego zdania i jedyne czego obecnie chce to butelki i zmiany pieluszki, to starsze potomstwo też nie wygląda na specjalnie zainteresowane zwierzętami i woli przeglądać coś na ekranach swoich komórek.
Mężczyzna próbuje jeszcze kilkukrotnie delikatnie odciągnąć ukochaną od tego pomysłu, ale niestety kobieta upiera się, wykłóca przy kasie w związku z cenami biletów dla dzieci (bo przecież powinny wchodzić za darmo) i cała rodzina wchodzi do namiotu tylko po to, by piętnaście minut później z niego wyjść, ponieważ Adrianek wystraszył się wielkich kotów, starszej córce się nudziło, a drugiemu synowi zachciało się do toalety.
Tyle z przedstawienia, ale cyrk i tak zarobił i będzie mógł kontynuować swój obwoźny biznes ze zwierzętami które nigdy nie powinny znaleźć się w takim położeniu, ale znajdują się w nim dla rozrywki i zabawy ludności.
Niestety dla nich ma to mało wspólnego z zabawą i rozrywką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz