Nasi sąsiedzi bardzo cenią sobie zakupy przez internet. Szczegół tkwi jednak w tym, że są w domu bardzo rzadko, a zamawiają dostawę kurierami.
Zazwyczaj pakunki lądują u nas i są przez właścicieli odbierane kiedy Ci wrócą w końcu do domu wieczorową porą.
Sytuacja miała miejsce tak często, że obecnie panowie z przesyłkami pukają od razu do obu drzwi - moich i sąsiada żeby zaoszczędzić czas, bo wiedzą, że paczka i tak prawdopodobnie zostanie u nas.
Jednego dnia potrafi przyjść nawet pięć przesyłek, które układają się w piramidę w naszym salonie. Sąsiedzi maja do nas zaufanie, więc czasem paczki czekają na nich nawet kilka dni.
Ostatnio nasza kolekcja kartonów rosła niepokojąco i już zastanawialiśmy się czy sąsiedzi nie wyjechali przypadkiem na wakacje. Obmyślaliśmy gdzie można przenieść pakunki żeby za chwilę nie utonąć w morzu paczek które lada dzień mogły pogrzebać nas żywcem na naszym skromnym metrażu.
Moja siostra miała wczoraj przedłużoną rehabilitację, więc byłam w domu sama. Ogarniałam akurat moje małe zoo i czyściłam klatki kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Z jednym szczurem na ramieniu, a drugim w dłoni (Masło spał jak zwykle snem niewinnych na mojej poduszce) podreptałam do wizjera i ujrzałam w nim twarz sąsiada który z listonoszem widuje się od święta. Ucieszyłam się, bo sterta była już naprawdę imponująca i zaczynało brakować nam miejsca.
- Dzień dobry sąsiadko - usłyszałam otwierając drzwi - Nie przeszkadzam? Ja po paczki, bo coś tam pewnie przyszło.
- Oj przyszło i to sporo, dobrze, że pan jest - odparłam przyglądając się niepewności dojrzewającej w obliczu mężczyzny który zerkał na małe stworzonka wczepione w moje ubranie.
Pewnie był to dla niego dość niecodzienny widok, ale odważył się wejść do środka.
- Paczki są w pokoju obok szafy - rzekłam - Proszę wejść w butach, jeszcze nie odkurzałam.
- Dziękuję bardzo, naprawdę. Całe szczęście, że pani jest w domu... Jezusie słodki aż tyle? - zamarł sąsiad na widok kartonowej konstrukcji sięgającej już połowy ściany.
- No aż tyle.
- Ja bardzo przepraszam, to ta moja musiała tyle nazamawiać. Ile tego jest! Tu jest z połowa sklepu, ja z nią muszę... - tłumaczył mężczyzna i nagle przerwał wywód. Cisza wydała mi się bardzo dziwna, więc wyszłam z kuchni i zajrzałam do pokoju. Sąsiad stał z trzema kartonami w dłoniach i z lewoskrętem szyi przyglądał się mojemu otwartemu na oścież pokojowi.
Na powierzchni którą jego kartony pokryłyby całkowicie odnalazł wzrokiem śpiącą w legowisku Morfinę, dwie duże klatki, oraz jedną mniejszą i śpiącego na poduszce szczura, zwiniętego w precelka.
Na jego twarzy malowało się zaciekawienie pomieszane z niepokojem. W jego mózgu wyskakiwały właśnie raporty o błędach i oceniał on pewnie sytuację jako "ta kobieta ma jakiś głęboki problem".
- Przepraszam za bałagan, jestem w trakcie sprzątania - przerwałam milczenie i mężczyzna oprzytomniał.
- Ja przepraszam, to nie ze wścibstwa, tak po prostu mi oko uciekło. Pani to niedługo braknie miejsca na ten zwierzyniec - uśmiechnął się niepewnie sąsiad i nie odrywając wzroku od pokoju zaczął przemieszczać się z paczkami w stronę wyjścia.
- Jeszcze się zmieści, spokojnie.
- Chyba jak pani usunie łóżko.
Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Właściwie i tak od jakiegoś czasu go nie używam. Byłaby dodatkowa przestrzeń dla puchatków.
- Ja wiem, że to pewnie miłe zwierzątka są, ale mnie ten ogon odrzuca. Bałbym się inwazji.
- W porządku, szczury nie mają dobrego PR'u.
- Dobrze, że mojej tutaj nie wysłałem. Dostałaby paniki. Ona to się nawet myszy boi do tego stopnia, że potrafi mdleć.
- Przecież wie, że mam szczury.
- Tak, ale nie że aż tyle i że one sobie tak chodzą po domu, po łóżku, na wolności. W klatce to tak pewniej jednak... Ja obrócę parę razy po te paczki dobrze? Bo się nie zabiorę.
- Jasne - odparłam i wzięłam się za przesypywanie żwirku do kuwet.
- Kot też się gdzieś tam schował?
- Nie, nie. To dla gryzoni.
- Ah, bo już myślałem, że mi umknęło. Mogę zostawić otwarte drzwi? Nie uciekną?
- Nie, spokojnie. Ja już i tak je zamykam - odparłam i przyglądałam się jak za każdym razem kiedy mężczyzna przechodził obok mojego pokoju zapuszczał dyskretnego żurawia do środka.
Śmiałam się z "szalonych kocich mam", a niechcący chyba sama stałam się "szaloną szczurzą mamą".
Czuję jak deratyzator puka do mych drzwi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz