W poczekalni weterynaryjnej czeka dwóch karków. Jeden z nich trzyma na kolanach małego pieska w typie Yorka, drugi siedzi w znacznej odległości od pierwszego z Bokserem w ćwiekowej obroży i łańcuszkowej smyczy. Pomiędzy panami rozlokowała się kobieta z królikiem i druga z dwoma kotami w transporterze.
- To żeś sobie bracie załatwił psa obronnego - śmieje się gość z bokserem.
- Sam jestem sobie obroną. Psa mam do towarzystwa, a nie żeby przedłużyć sobie męskość -
Awantura wisi w powietrzu, panowie spoglądają na siebie wrogo.
- Szkoda żeś mu nie założył różowej obróżki, pasowałoby mu - szuka dalszej zaczepki posiadacz większego psa.
- A Twój co? Z więzienia się urwał, że tyle łańcuchów? Drelich mu trzeba było założyć i dziarę strzelić -
Zanim panowie zdążą rzucić się sobie do gardeł, wołam do gabinetu tego, który przyszedł pierwszy. Podnosi się właściciel Boksera i mamrocze pod nosem:
- Chodź Rocky. Prawdziwe psy mają pierwszeństwo -
Jako pracownik kliniki muszę się uśmiechać i udawać, że bawi mnie cała sytuacja, ale jako zwykły człowiek mam ochotę gościem potrząsnąć i zwrócić uwagę, że zachowuje się jak niesforny siedmiolatek.
Zbieram wywiad i lekarz postanawia wykonać podstawową procedurę, jaką jest pobranie krwi do badań. Właściciel psa ma nakazane trzymać jego głowę nieruchomo i pozwolić reszcie pracować. Karku strzela szelmowskim uśmiechem i stwierdza, że "Nie ma problemu, on go utrzyma, poza tym Rocky to pies szkolony i on bez rozkazu nie atakuje".
Lekarz zakłada rękawiczki i zbliża się z igłą do łapy psa.
- A jego to ten... będzie boleć? - pyta nagle właściciel, który jakby lekko posiniał.
- Tak jak Pana przy pobieraniu krwi. Może go lekko zakłuć, ale nic złego mu się nie stanie. Jeśli nie będzie się ruszać skończymy szybciej -
- Ok, to ja go trzymam -
Pracuję dość długo, żeby rozróżniać kozaków, którzy okazują się nie tacy twardzi jak mówią że są. Tutaj mieliśmy właśnie taki przypadek.
- Hej - szepnęłam do koleżanki obok, kiedy znalazłyśmy się w znaczącej odległości od miejsca poboru - Dycha, że będzie musiał wyjść -
- Daję dwie, że nie wyjdzie, ale trzeba go będzie cucić -
- Stoi - odparłam, po czym wróciłam do pacjenta, który grzecznie przyglądał się jak igła penetruje jego żyły w poszukiwaniu czerwonego soczku, podczas gdy jego właściciel z odwróconą głową przygląda się wzorkom na ścianie.
Lekarz widząc, że mężczyzna nie jest zbyt dobrze nastawiony do badania pyta go, czy nie miałby może ochoty poczekać w poczekalni, bo pies zachowuje się wzorowo i jego pomoc nie jest konieczna.
- Nie, spoko, jest ok - odpowiada karku i odwraca odważnie głowę w kierunku igły, z której właśnie zaczyna do probówki kapać krew.
Gość robi się przezroczysty i widzę, że staje się jakby bardziej wiotki. Potrzebna interwencja.
- Może Pan jednak zaczeka za drzwiami? My Pana zawołamy jak będzie po badaniu -
- No może - odpowiada mężczyzna, szukając wzrokiem czegoś mniej widowiskowego - Jakoś się tu duszno zrobiło, chyba macie słabą wentylację -
- Koleżanka Pana zaprowadzi pod okno w poczekalni, a ja przyniosę wody - odpowiada współpracownica i uznajemy remis, jako że gość co prawda trafia do poczekalni, ale niezupełnie dobrowolnie, a słabo zrobiło mu się już w gabinecie. Kiedy odprowadzam go na krzesło, drugi oczekujący karku uśmiecha się i pyta:
- A temu co się stało? Tak pobladł jakoś -
- Nie Twój interes - odpowiada trzeźwiejący mężczyzna, a ja wracam do gabinetu, mijając koleżankę z wodą, zmierzającą w stronę właściciela Boksera.
Pies wciąż grzecznie patrzy na owijaną bandażykiem łapę i merda do lekarza, który wyciąga z kieszeni ciastka.
- Jak tam ten Pan? - pyta doktor.
- Przeżyje, już mu chyba lepiej bo znowu zaczyna się kłócić z kolegą w poczekalni -
- Czasem żałuję, że pacjenci nie mogą do nas przychodzić sami, bez właścicieli -
wzdycha lekarz - Ale to by było za proste -
- To ja może po niego pójdę - stwierdzam, wracając do poczekalni i trafiając na wojnę obu panów, którzy zawzięcie próbują ustalić hierarchię w stadzie.
- Może Pan już odebrać pieska, lekarz Panu powie co dalej -
Mężczyzna wchodzi do gabinetu, a drugi niezwłocznie usiłuje się dowiedzieć dlaczego tamten poczuł się źle.
- Co temu psu robiliście, że go tak wzięło? Operację na żywo? -
- Nie mogę udzielać informacji o innych pacjentach i ich opiekunach -
- Niech Pani nie będzie taka -
- Przykro mi, następna jest Pani z króliczkiem -
Koksu z bokserem w bandażyku w czaszki opuszcza gabinet odprowadzany spojrzeniem drugiego karka, który uśmiecha się ale powstrzymuje od komentarza.
- Nie wierzę. Blue widziałeś? - mówi do psa, głaszcząc go olbrzymią ręką - Zawinięta łapa. Gość by zemdlał od pobierania krwi, taki kozak. Po co mu pies do obrony, jak wystarczy że się zatnie przy goleniu i padnie trupem -
- Mężczyźni - wywraca oczami kobieta z kotami - A to ponoć my jesteśmy słaba płeć. To kobiety krwawią co miesiąc i rodzą w bólach i naukowcy udowodnili, że mamy większą odporność na ból, a w tym gabinecie jest pięć kobiet na jednego lekarza - zaczyna się rozkręcać niewiasta - Ja to moim kotkom puszczam Mozarta. Muzyka klasyczna łagodzi obyczaje. Są bardzo spokojne, Może Pan też powinien spróbować? -
Wychodzę z poczekalni, a za mną kobieta z króliczkiem.
Mam wrażenie, że para świetnie sobie w tej dyskusji poradzi sama i widownia nie jest im potrzebna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz