Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 19 kwietnia 2019

Morfinowe usługi detektywistyczne

Poranny spacer. Stoję na trawniku i przyglądam się abominacji opuszczającej jelita mojego psa. Widzę kupsko przechodzące z ciemnej czerwieni w czerń i robię szybki flashback na posiłki dnia poprzedniego. Nie czas teraz na panikę. To może być krew, albo princessa właśnie rodzi aliena, ale kiedy za czerwienią podąża pomarańcz i lekka zieleń odkrywam, że to prawdopodobnie sprawka wczorajszego combo z buraczków, marchewki i groszku. Przypomina to wielokolorową kredkę.
Nie wiem co ludzie myślą o końcu tęczy, ale chyba nie spodziewają się znaleźć tam takiego garnca złota. Pies kończy i zamyka oko Saurona, a ja stoję z woreczkiem i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Aż mam ochotę cyknąć fotkę tym tęczowym kulkom. Powstrzymuję się jednak bo wiem, że kawałek dalej osiedlowy monitoring jest już przyklejony twarzą do szyby i obserwuje moje poczynania. Fotografowanie psiego kupska na pewno nie poprawiłoby mojej reputacji. Obcy się nie porusza więc uznając teren za bezpieczny podnoszę Morfinie pisanki i wrzucam je do śmietnika.
Wokół placu zabaw krąży kobieta z wózkiem i zaglądając w każdy krzak próbuje uspokoić płaczące dziecko. Ewidentnie czegoś szuka.
Jako, że Morfinowa kolekcja powiększyła się w ostatnim czasie o kilka pluszanek podchodzę do kobiety i pytam czy nie szuka przypadkiem miśka, bo kilka zostało tu odnalezionych.
- Nie - odpowiada młoda mama - Zgubiłam tu gdzieś smoczek, nigdzie nie mogę go znaleźć.
Spoglądam na psa i widzę w jego oczach gotowość. Jakby znała to słowo lepiej niż "siad", czy "zostaw". Patrzę w te ciemne bursztyny i wiem, że ona wie.
- Dawno to było? - pytam.
- Dosłownie chwilę temu miałam go w rękach.
Czyli to żaden z Morfiniej kolekcji. Pies łapie ze mną kontakt wzrokowy i zaczyna intensywnie merdać. Nie spuszcza mnie z oczu.
Chcąc pomóc kobiecie pytam jak wyglądał zgubiony przedmiot.
- Taki niebieski, z rysunkiem jabłuszka.
Znam tylko jeden sposób żeby go znaleźć i ten sposób jeszcze nigdy nie zawiódł w takich sytuacjach. Morfina.
- Pomogę pani szukać - mówię i odpinam rozmerdanego Świniaka.
- Szukaj Morfi, szukaj - rzucam do psa, który jest już w połowie drogi do huśtawek, z nosem w ziemi wciągając piach jak stary narkoman biały proszek.
- Ale co pani robi? - pyta zdezorientowana kobieta.
Pewnie ma mnie za szajbuskę, ale nie zwracając na to uwagi odpowiadam:
- Jeśli ten smoczek tu jest, to ten pies go znajdzie.
Jest w życiu wiele niewiadomych, ale to że Morświnowy nos jest radarem na dziecięce przedmioty jest dla mnie bardziej oczywiste niż fakt istnienia grawitacji. Kobieta mi jednak nie wierzy i odsuwa się lekko na wypadek gdybym okazała się się psychopatą.
Świniak ryje w ziemi łapami i przetrząsa każdy krzak ignorując kłujące ją w oczy gałęzie. Moc zasysu jej nosa mogłaby teraz wciągnąć pół układu słonecznego. Aż się przeciąg robi.
Z krzaków wystaje tylko psi tyłek i machający na prawo i lewo ogon. Zwiększenie mocy tylnego helikoptera uświadamia mi, że zwierz coś znalazł. Pies wrzuca wsteczny i trzymając w pysku dziecięcą czapkę ze słonikiem przechadza się dumnie po trawniku. Zabieram jej czapeczkę wielkości mojej pięści i wysyłam w teren ponownie. Nie o taką zdobycz nam chodziło.
Sceptyczna do tej pory kobieta zaczyna kibicować puchatemu detektywowi z napędem na cztery koła i motywując beżowego Puchatka słowami "szukaj, szukaj" Morfinie udaje się odnaleźć dziecięcy smoczek i kilka innych przedmiotów.
Ostatecznie kończymy z nadprogramową czapeczką, drugim smoczkiem i bucikiem który widział już lepsze dni. 
Kobieta dostaje oblepiony piaskiem i psią śliną niebieski sylikonowy cycek z jabłuszkiem i pchając przed sobą wózek z zabeczanym berbeciem odchodzi, chcąc zapewne jak najszybciej wyparzyć dziecięcy uciszacz i wcisnąć go w usta swojej latorośli.
My natomiast zostajemy na ławce z nadprogramowym towarem. Czuję się jak najdziwniejszy dealer świata. Patrzę na szczęśliwy psi pysk i zastanawiam się czy nie prościej byłoby założyć firmę detektywistyczną "psia trufla" z przeznaczeniem dla przedmiotów dziecięcych.
Może dałoby się zrobić z tego darmozjada psa pracującego, w końcu moje mieszkanie i tak jest już biurem rzeczy znalezionych dla nieletnich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz