Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 26 kwietnia 2019

Bartkowa droga do domu

23:15 - dzwoni telefon. O tej porze to może być tylko szpital, ankieta, albo pijany znajomy. Odbieram, gotowa odpowiedzieć na 15 pytań dotyczących mojej ulubionej stacji radiowej której nie posiadam bo nie słucham radia. Poznaję jednak głos po drugiej stronie słuchawki. Nie jestem w stanie jeszcze przypasować do niego żadnej twarzy, ale zaburzony dźwiękami z tła i promilami głos coś mi mówi.
- Czeeeeeść - słyszę i w tle rozlega się dźwięk uderzających o siebie butelek. Trwa impreza i ktokolwiek tam jest na pewno świetnie się bawi. To jednak nie dla mnie. Zbyt dużo ludzi, zbyt dużo alkoholu, zbyt głośna muzyka. Spoglądam na numer, ale ten z kolei nie mówi mi nic.
- Kto mówi? - pytam.
- No co Ty, Rafał.
Przeszukuję w pamięci wszystkich Rafałów jakich znam i nie doszukuję się ani jednego. Jednak ten głos nie może nic mi mówić. Może słyszałam go kiedyś w tle.
- Nic mi to nie mówi - odpowiadam.
- No od Bartka (tu nazwisko), tylko Bartek wymiękł. 
- Skąd masz mój numer?
- Ma go w połączeniach. Dzwonię po wszystkich jego znajomych żeby go ktoś odstawił do domu, wiesz gdzie on mieszka?
- Słuchaj nie znam Cię, nie mogę Ci podać jego adresu przez telefon. Nie ma ze sobą żadnych dokumentów?
- Nie.
Mam za miękkie serce, ale z drugiej strony Bartek jest mi potrzebny za dwa dni jako kierowca.
- Nie ma w połączeniach jego mamy, dziewczyny, brata?
- Jeśli są to nie odbierają. Dzwoniłem jeszcze do kogoś kogo podpisał "tępa dzida", ale też nie odbiera.
Zastanawiam się jak podpisał mnie, ale nie zadaję tego pytania. Są rzeczy których warto nie wiedzieć.
- Dobra, zrobimy tak. Wyprowadzicie go przed klatkę. Może chodzić?
- Jak ktoś go podtrzyma to ujdzie.
- Dobra dasz mi kogoś do pomocy. Odprowadzę go, bo wiem gdzie mieszka. Podejdę tam tylko powiedz mi gdzie to jest.
Dostaję adres, rozłączam się, biorę psa i w nadziei że wygląda groźnie i krwiożerczo idę do wyznaczonego miejsca. Pod drzwiami jakiegoś klubu widzę trzech ludzi. Dwóch buja się w rytm muzyki, a trzeci ociekając wodą wisi na ich ramionach. Ten wiszący to właśnie Bartek. Podchodzę i sprawdzam stan środkowego jegomościa. Zgon i to taki dość mocny. Morfina w międzyczasie łasi się do pozostałych facetów jakby byli najlepszymi kumplami i znali się od lat. No to wszelkie pozory psa obronnego stracone. Panowie przedstawiają się jako "Szmmmn" i "Petrk", co identyfikuję jako Szymon i Piotrek i ruszamy. 
- Miał coś przy sobie? Klucze do mieszkania na przykład? - pytam, bo nie wiem czy jego dziewczyna jest w domu, a wtaszczenie go na ósme piętro wieżowca tylko po to żeby go ściągać na dół nie brzmi fenomenalnie.
- Neeee - odpowiadają panowie, którzy po wyjściu na zewnątrz zderzają się ze świeżym powietrzem. Modlę się żeby zdołali nie tylko utrzymać zezgonowanego kolegę, ale też sami nie odwalili trupów na drugiej przecznicy. Gorsze od zwłok są tylko trzy zwłoki.
- A co on taki mokry?
- Bo mśmy próbowaali go cucić. Wodą zimną. Nie działa - wydukał jeden walcząc z plączącymi się nogami.
Idę na czele tej wycieczki i odwracam się za każdym niepokojącym dźwiękiem. Hafty były co prawda tylko raz i Petrk dyskretnie zdołał usunąć się w krzaki, ale w tym samym momencie Szmmmn stracił wsparcie i nie zdołał utrzymać truposza Bartka. Panowie poleżeli chwilkę na chodniku i za drugim podejściem wrócili do szyku wyjściowego, ale zdaję sobie sprawę że ten manewr ma ograniczoną liczbę prób i wolę go nie powtarzać. Udaje mi się doprowadzić korowód na ostatnią prostą, kiedy Bartłomiej odzyskuje przytomność.
Krzycząc "malinka, malinka" odrywa się od przyjaciół i tangiem straconych płynie do drzewa. 
- Kocham Cię - rzecze i przytula niewinne drzewko, obsuwając się na kolana.
- Chodź, chodź - mówią do niego koledzy, którzy ruchem pląsającym docierają do drzewa, lecz zakochany tylko mocniej wczepia się w jarzebinę, czy innego klona. A tak dobrze szło.
- Ona jest zajęta, chodź.
- Nie, ona mnie kocha! Zobacz, serduszko - mówi pełnym rozmarzenia głosem widząc fragment urwanej gałęzi, który faktycznie może i przypomina trochę serce, ale nie sądzę by był to symbol miłości drzewka do Bartka.




Przy siódmym "chodź" i uświadomieniu Bartkowi, że ma dziewczynę która prawdopodobnie czeka na niego w domu i będzie bardzo zazdrosna o sosenkę udaje nam się ruszyć do przodu.
Dochodzimy do wieżowca. Okno mieszkania miłośnika drzew jest uchylone, ale nie pali się w nim żadne światło. Dzwonię na domofon pełna nadziei, że dziewczyna tylko mocno zasnęła. Molestuję guzik palcem, bo nie wyobrażam sobie dalszej podróży do domu rodziców gibkiego Bartka. Tym bardziej, że jego transport też zaczyna już wymiękać i zginając się w łydkach obniża lot.
Po dłuższej chwili na moje wezwanie odpowiada zaspany głos i zaliczając dwa śledzie na schodach, które po procentach są skomplikowane w obsłudze wtaczamy się wszyscy do windy. Dla przypomnienia w klitce 2x2 znajduję się teraz ja, trzech pijanych facetów - w tym jeden zwłok, oraz sporych rozmiarów pies któremu odpaliła się miłość dla świata i postanawia lizać rękę jednego z jegomości. Do tego system podnoszenia windy uruchamia wśród zgromadzonych wsteczny odruch żołądkowy który pragnie naśladować podnośnik i unosi przetrawione wstępnie treści na najwyższe piętro. Do tych wniosków dochodzę jednak po zamknięciu drzwi i liczę na cud. Mimo niepokojących odgłosów za moimi plecami udaje nam się dojechać na miejsce bez barwnych pawi i wytaczamy się z windy. Na korytarz wybiega dziewczyna poszkodowanego i zaczyna opierniczać zwłoki na czym świat stoi.
- Co mu się stało? - pyta mnie kiedy zaspany Bartek rozgląda się dookoła nieświadomy swojego położenia w czasie i przestrzeni.
- Miał wypadek - wyprzedza mnie Piotrek, uśmiechając się do ściany.
- Wypadek to on dopiero będzie miał. Wy też jesteście zalani w trupa, jak Wy wyglądacie. Oprócz Ciebie oczywiście - dodaje spoglądając na mnie - Pewnie Cię tam nawet nie było i wyciągnęli Cię z łóżka.
- Zgadza się - odpowiadam - Nie odbierałaś, dzwonili też do jego rodziców i paru innych ludzi z kontaktów, ale albo spali albo postanowili nie odbierać.
- Dzwoniłam do niego wcześniej, ale jako że nie odbierał to stwierdziłam, że się położę. Do głowy by mi nie przyszło, że tak wcześnie upije się do tego stopnia. Dziękuję Ci bardzo, że go odstawiłaś jak wstanie będzie żałował, że wrócił.
- Malinka! - wyrywa się Bartkowi i na czworaka wczołguje się do mieszkania.
- Kim do cholery jest Malinka? - pyta jego dziewczyna, ale walczący z grawitacją znika za drzwiami.
- Długa historia, ale wydaje mi się że to drzewo. Przytulał je po drodze.
- A czemu on ma nieswoją koszulkę, do tego mokrą?
- Czemu nie jego to nie wiem, ale panowie próbowali go cucić pod prysznicem i dlatego z niego cieknie.
Po wyjaśnieniu zbieram pozostałe towarzystwo i wpycham je do windy, sama wybierając schody. Nie mam zamiaru ryzykować ponownie.
Schodzę na parter i czekam na jegomości lecz widzę, że winda zatrzymuje się na drugim piętrze. Wchodzę na górę i zastaję chłopaków bawiących się włącznikiem światła. Dziękuję losowi, że nie jest to dzwonek do drzwi i ponownie wpycham towarzystwo do windy, wciskając guzik "0" i zabraniając im dotykać czegokolwiek. Znowu schodzę na dół i widząc ruch pełzający w jakim poruszają się panowie stwierdzam, że w życiu nie odnajdą drogi powrotnej. Postanawiam ich odprowadzić. Najpierw to Piotrek był orbitą Szymona, a potem się zmienili i teraz Szymon krążąc wokół Piotrka usiłuje ustalić ile kończyn musi ogarnąć by poruszać się do przodu. Panowie kochając się i nienawidząc na zmianę docierają do budynku który jakiś czas temu opuścili. Czuję się jak terapeuta małżeński, ale po dostarczeniu chłopaków na miejsce wracam do domu. Od oparów sama czuję się jakbym machnęła dwa głębsze.
Jest druga w nocy. Najdłuższe 1,5 kilometra w moim życiu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz