Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 4 września 2020

Rude z uwięzi spuszczone

Dni prania na lawendowej arce były głównie dniami poszukiwania najlepszego miejsca na rozwieszenie swoich rzeczy. Ze względu na brak pralki i konieczność ręcznego pucowania, ubrania suszyły się nieco wolniej. Jeśli nie ma sznurów na pranie, wszystko staje się sznurami na pranie. Kto wcześniej rozstawił się na dobrym miejscu - krzesła, płot, dach altany, ten miał mniejsze szanse na zdewastowanie swojej odzieży przez dzięcioły i wiewiórki, pilnujące drugiej części podwórka. Wieszanie prania na drzewach było ryzykowne i zazwyczaj wymagało powtórki z namaczaniem.

Podczas kiedy my zastanawialiśmy się jak z trzech marchewek, jednej pietruszki, czterech jajek, mleka i kilograma mirabelek zrobić obiad dla ośmiu osób, Boguś chodził z miską po podwórku w poszukiwaniu jakiejkolwiek wolnej przestrzeni, która nie uciekała i która pozwoliłaby mu na wysuszenie swoich rzeczy.

- O, nowi! - zakrzyknął nieznany nam mężczyzna, zaglądając na podwórko przez bramę. Jegomość odziany był w typowy strój tubylca, który sprowadzał się do bokserek i czapki z daszkiem. Standardowy ubiór męskiej części leśnej populacji. W niedzielę dochodziła do tego rozpięta koszula, sandały i ewentualnie spodnie. 

- Dzień dobry - odpowiedział Damian, podchodząc do bramy.

- Na polowanie przyjechali? - spytał mężczyzna. Niezdrowa fascynacja kaczkami była tematem rozmów częstszym niż dywagacje o pogodzie.

- Nie, my tu tylko na wypoczynek.

- A psa na kaczki macie - rzekł jegomość, wskazując na śpiącą Morfinę.

- Ale on o tym nie wie, że jest na kaczki.

- Wie, wie. Każdy pies wie jak tylko krwi posmakuje. Marnuje się. A ile was tu przywiało. Sporo, nie?

- No sporo.

- Nie ciasno wam tam w tej budce? Jak się mieścicie wszyscy?

- Bywa tłocznie, ale przynajmniej jest cieplej w nocy.

- No tak, nic tak nie grzeje nocą jak kobita, nie? - rzekł mężczyzna, kiwając na nas głową - A nie boicie się, że wam się rączka omsknie w tym tłumie?

- Słucham?

- No, że przypadkiem macniecie nie tą co potrzeba i będzie dym? - zaśmiał się jegomość, a mój poziom zażenowania zatrzymał się na poziomie przyglądających się naszemu praniu dzięciołów.

- On się zachowuje jakby nas tu w ogóle nie było - oburzyła się Ruda, gotowa do wyjaśnienia człowieka w czapce.

- Spokojnie, pogada i pójdzie - odparłam, wręczając Rudej nożyk i marchewkę. Chciałam spożytkować jakoś jej nadmiar energii, ale szybko zorientowałam się, że dawanie jej broni w takiej sytuacji mogło być błędem.

- Ale jak "nie tą co potrzeba"? - spytał Damian.

- No nie swoją kobitę, że przypadkiem w nocy dotkniecie. Chyba że wy z tych wolnych, co to mogą macać do woli.

- To nie są nasze "kobity", więc nie.

- A to z obcymi przyjechaliście. Ładnie, ładnie. A panie się nie boją, że was chłopy będą napastować? Chłop to chłop, jak kobitę w nocy ma blisko, to mu się może rąsia omsknąć - rzekł mężczyzna, tym razem kierując swoje słowa bezpośrednio do nas - No, chyba że tak lubicie, to może dołączę.

- Po pierwsze to takie seksistowskie żarty nas średnio bawią, po drugie jesteśmy raczej z tych co nie traktują kobiet przedmiotowo i... - zaczął Damian, ale w słowo weszła mu Ruda, startując do bramy z nożem do ziemniaków.

- A tobie się wydaje, że czym my ku*wa jesteśmy? Zabaweczkami do macanek? Wyobraź sobie łysolu, że nie każdy ru**a wszystko, co nie ucieka na drzewo, a jak masz problem z migrującą ręką, to zawsze można ją skrócić do łokcia. A teraz w tył zwrot, bo nie obiecuję, że mi się zaraz ziemniak z twoją moszną nie pomyli, a patrząc na twoje wyświechtane gacie dostęp mam łatwy.

Patrzyliśmy jak mężczyzna robi dwa kroki do tyłu, odsuwając się od bramy na bezpieczną odległość i z oburzeniem mówi do Damiana:

- Jakby moja baba mi tak właziła na łeb, to by w pysk dostała.

- Ty ku*asiarzu - padło zza płotu i furtka zaczęła się otwierać, więc jegomość mamrocząc coś o "psycholach" odwrócił się na pięcie i wrócił na ścieżkę, prowadzącą do lasu. 

- Żebym cię tu więcej nie widziała ku*asiarzu! - wydzierała się Ruda, podskakując przy płocie i obserwując oddalającego się człowieka.

- Trzymaj pan to na łańcuchu! - odkrzyknął mężczyzna.

- Stosujemy wolny wybieg! - odparł Damian, zamykając ponownie bramę i wracając do naszych łupów - Marchwianka i naleśniki z owocami? - spytał, na co pokiwaliśmy zgodnie głowami, trawiąc to, co się przed chwilą wydarzyło.

Chyba wieść o dzikim, rudym stworzeniu rozeszła się po okolicy dość szybko, bo od tamtej pory obcy ludzie trzymali się ścieżki i nie podchodzili do naszej bramy, chociaż mieszkańcy kierowani ciekawością mieli to w zwyczaju. 

Nie, żebyśmy tęsknili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz