Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 1 września 2020

Gdzie wybyliśmy?

Nie wiem jak to wyglądało u Was, ale na nas 2020 nie pozostawił suchej nitki. Rok jeszcze się nie skończył, a już wydarzyło się w nim więcej złych rzeczy niż ktokolwiek byłby w stanie udźwignąć. Zaczynając od śmierci wielu bliskich nam osób, przechodząc przez napiętą sytuację mniejszości, kończąc na porzuconych zwierzętach, którym z całych sił staraliśmy się w ostatnim czasie pomóc.

Postanowiliśmy z grupą uporządkować wszystkie sprawy i na kilka tygodni odciąć się od świata. Nie używać internetu, telefonów, wyjechać gdzieś, gdzie nie ma nawet zasięgu. Wynajęliśmy mały domek w środku lasu, wypożyczyliśmy furgonetkę, zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i razem ze zwierzętami, które nie mogły zostać w domu (z różnych powodów), wyruszyliśmy do miejsca docelowego, jakim był drugi kraniec Polski:

Po ośmiu godzinach jazdy, umilanej śpiewem Morfiny, która bardzo nie lubi jeździć samochodem i która postanowiła stać przez całą trasę, racząc nas pieśnią swego ludu, dotarliśmy na miejsce docelowe... prawie, bo ostatni kilometr ze względu na gęste zadrzewienie terenu musieliśmy przejść na nogach, a to sprowadzało się do niesienia wszystkich bagaży, transporterów ze zwierzętami i Morfiny, która po ośmiogodzinnej odmowie siedzenia potrzebowała delikatnej asysty, gdyż jej łapy odmówiły posłuszeństwa.

Zabawa zaczęła się już przy bramie, ponieważ jak się okazało, dostaliśmy złe klucze. Właściciel, z którym skontaktowaliśmy się telefonicznie, kazał nam przeskoczyć przez ogrodzenie, gdyż właściwe klucze mógł dowieźć nam dopiero następnego dnia. Spojrzeliśmy na siebie, na nasze zwierzęta i na nasze bagaże, po czym zdecydowaliśmy się stworzyć lektykę z plecaków i w ten sposób przetransportować Morfinę, trojaczki i Kotleta (jeden z kotów Damiana, wymagający opieki medycznej) na drugą stronę. Część drużyny przeskoczyła przez ogrodzenie i przejęła transportery, jednak Morfina odmówiła podróży na wysokościach, więc plan musiał ulec zmianie. Obeszliśmy teren dookoła, szukając w ogrodzeniu luki, przez którą przecisnęłaby się trzydziestokilogramowa kulka sierści, ale płot okazał się być bardzo solidny, więc wróciliśmy do pierwotnego planu. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, bo akcja jaką przeprowadziliśmy wyglądała na bardzo specyficzny przypadek włamania, z trzema osobami na terenie prywatnym, dwoma siedzącymi okrakiem na bramie i trzema stojącymi przed bramą, usiłującymi przepchnąć boeing stworzony z dwóch plecaków turystycznych, z włosianą księżniczką na szczycie, która wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.

Ostatecznie operacja się udała i wszyscy znaleźliśmy się po drugiej stronie.

Wtedy dokładnie przyjrzeliśmy się domkowi, w którym mieliśmy zamieszkać. Nie będę Wam kłamać, na zdjęciach wyglądał na sporo większy. Nie należę do olbrzymów, mam 176 cm wzrostu. Najniższą osobą w ekipie była Ruda, dla której ta siedziba Hobbita została prawdopodobnie stworzona. Spojrzałam na Damiana, na Arka, Szyszka, Oliego i Bogusia i zaczęłam wnosić swoje rzeczy na altankę, podczas gdy panowie kontemplowali nad wysokością framugi, która nie mogła mieć więcej niż 171 cm wysokości. Te 171 cm przypominało mi o sobie każdego kolejnego dnia, odciskając się coraz mocniej na moim czole. Dzięki tej framudze wyrobiłam sobie odruch ukłonu, kiedy wchodziłam do czyjegoś domu.

Kiedy wszyscy wtaszczyliśmy się już do środka (klucze do samego domku były właściwe) i zaczęliśmy układać swoje torby i plecaki jeden na drugim, odkryliśmy dość szybko, że nie tylko z zewnątrz stacjonarny kamper był bardzo mały. Postanowiliśmy zrobić losowanie i wypchnąć trzy osoby do namiotu. Teren był ogrodzony i w obrębie kilometra pozbawiony sąsiadów, więc wydało nam się to sensownym rozwiązaniem. Padło na Arka, Rudą i Bogusia, więc pokonana trójka zabrała się za rozbijanie swojego nowego miejsca do spania, podczas kiedy my ułożyliśmy z siebie ludzkiego tetrisa i wciśnięci w każdy możliwy kąt zaczęliśmy zasypiać.

Czy tutaj dało się pomieścić pięć osób, psa, kota i klatkę ze szczurami?


Dało się pomieścić nawet osiem osób, ponieważ już o drugiej w nocy odbyły się pierwsze migracje namiotów i do środka wparowała zmarznięta i przeklinająca Ruda, moszcząc się w wolnej przestrzeni między Damianem, a Agnieszką. Pół godziny później usłyszeliśmy nieśmiałe:

- Ej, przesuńcie się trochę.

Nadejściu kolejnych osób towarzyszył powiew wnętrza lodowca, więc nie mieliśmy serca wyrzucać przybyszy z powrotem do namiotu. Okazało się, że nawet w lato w środku lasu potrafi być przerażająco zimno. Fakt, że spaliśmy w jednym, wielkim, ludzkim kokonie był właściwie naszym jedynym ratunkiem jeśli chodzi o utrzymanie właściwej temperatury ciała, ponieważ koce i kołdry były bezradne w walce z nieszczelnymi oknami. Trzy dni później odkryliśmy, że elektryczny kominek spełniał nie tylko rolę dekoracyjną, ale był też grzejnikiem, jednak w tamtym czasie, gdyby nie osiem sklejonych ze sobą osób, zapewne skończylibyśmy z odmrożeniami.

Na przestrzeni kolejnych dni nauczyliśmy się też jak ergonomicznie wykorzystać przestrzeń łóżkową tak, żeby każdy miał swoje stałe miejsce, nie przeszkadzał drugiej osobie i jednocześnie zdołał się wyspać.

Na polówce i fragmencie rogówki spał zespół składający się z Arka, Bogusia, Agnieszki, Oliego i Szyszka.

Na pozostałej części rogówki spałam ja, Damian i Ruda.


Morfina miała właściwie najwięcej przestrzeni, ponieważ należał do niej cały teren przy kominku. Kotlet najczęściej sypiał na właścicielu albo twarzy wybranej losowo osoby, a Karmel, Popcorn i Masło wylegiwali się w swojej klatce.

O, tutaj:


Jeśli myślicie, że w pokoju głównym było bardzo ciasno, to pozwólcie, że zademonstruję Wam łazienkę.


Jeśli nigdy nie staliście w kabinie, trzymając głowę przy drzwiach, ponieważ nie mieściła się ona w środku, nie wiecie czym jest życie. Nawet Ruda nie czuła się tam komfortowo, a techniki wyższej części załogi pozostają dla mnie tajemnicą, chociaż dźwięki walki o życie mniej więcej obrazowały mi jak przebiegała ich kąpiel. Nie można było jednak narzekać, ponieważ posiadaliśmy luksus w postaci ciepłej wody, a przynajmniej posiadały go cztery pierwsze osoby, ponieważ koniec kolejki miewał z tym problemy.

Nieco później przyszło nam się jednak zmierzyć ze znacznie większymi problemami, o których będzie mowa w kolejnych postach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz