Istnieją dorośli, którzy nigdy w pełni nie dorastają i dzieci, które stają się dorosłe zbyt szybko. Osobiście wolę być tym pierwszym i nie zastanawiać się co jest stosowne i co wypada w moim wieku - oczywiście w granicach rozsądku i dobrego smaku.
Kilka miesięcy temu w mojej rodzinie odbyło się coś na wzór kinder party. Przedział wiekowy był dość spory, więc zatrudniony na ten dzień animator musiał nie tylko ogarnąć ośmioro dzieci o różnych gustach, ale i w różnym wieku. Do tego dochodziło też kilka osób na wózkach, ale mężczyzna stwierdził, że miewał już takie przypadki i że na pewno sobie poradzi.
Poradził sobie świetnie, chociaż część młodocianych odmówiła udziału w tej "dziecinadzie dla maluchów" i przyglądała się wszystkiemu z boku. Ze względu na nieparzystą liczbę uczestników często brakowało komuś pary. Wtedy na scenę wchodziłam ja. Nieważne czy trzeba było budować wieżę z klocków na czas czy strzelać z gumowego łuku, byłam gotowa. Najstarsze dziecko, biorące udział w zabawie, miało trzynaście lat, najmłodsze cztery. Pośród tych karzełków znajdowałam się też ja. 176 cm wzrostu, lat grubo ponad dwadzieścia, z balonowym mieczem, okładająca grupę piratów, która napadła na nasz okręt z koca. Dorośli przychodzili popatrzeć, kiedy robili sobie przerwę na papierosa i nie wiem czy bawili się przy tych obserwacjach tak dobrze jak ja - biorąca czynny udział w grze - ale jeśli tak, to na zdrowie.
Zwrot sytuacji nastąpił, kiedy animator wywlókł z samochodu uzbrojenie w formie gogli, kilkunastu pistoletów Nerfa i całego pudła mięciutkich, piankowych naboi. Z oczywistych względów każdy chciał mieć w drużynie mnie. Byłam idealną tarczą dla dzieci stojących za mną, ale przy okazji posiadałam też niezłego cela.
- Jaka szkoda, że jesteście za duzi, żeby się bawić - droczył się animator - potrzeba nam kilku dodatkowych rąk, żeby mieć nad nimi przewagę.
Przynęta zadziałała i oporne do tej pory dzieci rzuciły się na broń. Reszta była chaosem, a piankowe naboje latały w powietrzu jak confetti, trafiając przypadkowych przechodniów i palących dorosłych.
Nie wiem czy po wszystkim udało nam się wysprzątać cały plac, ale od tego momentu w zabawach brały udział już wszystkie dzieci, które nagle przestawały być zażenowane taką formą rozrywki. I ja. Nikt chyba nie myślał, że odpuściłabym wyścigi samochodzikami napędzanymi powietrzem z balonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz