Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 20 września 2020

Problem z temperaturą

Jako że został mi rok studiów magisterskich, od razu po powrocie z wakacji wpadłam w wir badań laboratoryjnych, potrzebnych mi do napisania pracy magisterskiej. Zaczęłam od razu, ponieważ październik zaczyna się dla mnie projektem unijnym, co w połączeniu z moim planem zajęć, daje niewiele czasu na eksperymenty własne, które bywają bardzo niewdzięczne. Badania potrafią zająć cały dzień, nie zostawiając żadnych efektów albo dając fałszywe wyniki. Często trzeba więc pracę zaczynać od nowa, ponieważ coś może pójść nie tak, nawet na ostatnim etapie testów. Należy się też uzbroić w cierpliwość, czekając na zakończenie przepływów, którym nigdzie się nie spieszy.

W związku z pandemią, na uczelnię mogą wejść tylko osoby, które mają przepustkę i dobry argument, by się tam znaleźć. Przy pierwszych drzwiach następuje kontrola temperatury, nacieranie się środkami antywirusowymi o zapachu benzyny oraz krótki wywiad, który sprowadza się do ustalenia celu przyjścia, nazwiska promotora i ewentualnego czasu wyjścia.

Sprzęt, którego potrzebuję rozłożony jest w trzech równoległych salach. Badania przeprowadzam samodzielnie, więc zanim wyjdę, muszę upewnić się czy wszystkie maszyny są stabilne, znajdują się w odpowiednich trybach pracy, stanowiska pozostają czyste, a drzwi zamknięte. W razie wybuchu, przecieku czy ewentualnej powodzi, cała odpowiedzialność spada na tego, kto ostatni opuścił laboratorium.

Zazwyczaj spędzam przy maszynach sześć do ośmiu godzin dziennie, wychodząc tylko, żeby coś zjeść (w salach panuje całkowity zakaz spożywania posiłków) oraz kiedy muszę wyjść do toalety. Nawet jeśli bywa nudno, to przynajmniej jest spokojnie, co docenia każdy introwertyk.

Oprócz mnie na piętrze widuję tylko jedną dziewczynę, pracującą w sali pyłowej. Laboratorium, w którym pracuje, mijam tylko w drodze do toalety, ale jej wory pod oczami, ślepe wpatrywanie się w wyniki, które nie pokrywają się z wiedzą książkową i krótkie drzemki na blacie sugerują mi, że ona również walczy z pracą czy to inżynierską, czy magisterską. Chociaż nigdy nie rozmawiałyśmy, czułam się mniej osamotniona na tym polu bitwy.

Twarzą w twarz spotkałyśmy się dopiero, kiedy zatrzymano nas w obie w drodze do laboratorium. Zostałyśmy poproszone o podwinięcie rękawa bluzki i pokazanie nadgarstków. Zazwyczaj temperatura była mierzona bezdotykowo z czoła, ale tym razem, z niewiadomych nikomu powodów, wprowadzono zmiany i postanowiono przestawić się na mierzenie z ręki, ponieważ jak się dowiedzieliśmy "tam jest bardziej stabilna temperatura". Nie jestem specjalistą od medycyny ludzkiej, ale pierwszy raz słyszałam taką teorię. Przez zmianę procedur zatrzymywana była co druga wchodząca osoba.

- Proszę sobie usiąść i się schłodzić i zaraz zmierzymy ponownie - rzekł strażnik, wskazując mi ławkę, na której siedziała już znajoma mi dziewczyna, wpatrująca się z niepokojem w zegarek.

Termometr podświetlił się na czerwono i wyrzucił z siebie komunikat "too high", ale kiedy zapytałam od ilu właściwie jest te "too high" w stopniach Celsjusza, nie uzyskałam odpowiedzi.

Usiadłam w pewnej odległości od dziewczyny i poprawiając maskę, spytałam czy ona również czeka z powodu zbyt wysokiej temperatury. Okazało się jednak, że wręcz przeciwnie. Termometr wskazywał u niej "to low".

- Niemożliwe - odparłam - musiał się zepsuć albo ma słabe baterie.

Wzruszyłyśmy ramionami i postanowiłyśmy poczekać, tak jak nam kazano. Kolejne pomiary były przeprowadzane co pięć minut, ale wyświetlacz postanowił, że czerwony jest jego kolorem i nie miał zamiaru zmienić w tym temacie zdania.

- Może jednak spróbujemy z czoła - zasugerowała dziewczyna - ja mogę mieć za słabe krążenie, koleżanka za silne i już będzie inna temperatura, do tej pory przecież wchodziłyśmy.

- Proszę czekać dalej albo iść do domu - rzucił strażnik.

Czekałyśmy więc dalej i patrzyłyśmy jak nieubłaganie uciekały nam kolejne minuty. Powinnyśmy zacząć swoje badania już pół godziny temu, jeśli chciałyśmy wyjść o normalnej godzinie i zdążyć na autobus powrotny.

- Niech pan nam zmierzy normalnie na czole, to nic nie da, że będziemy piętnaście razy miały z ręki mierzone. 

- To samo wyjdzie przecież.

- Co panu szkodzi? Mniej roboty dla pana i dla nas.

- Śpieszy się gdzieś?

- Tak się składa, że tak. Proszę mi normalnie zmierzyć z czoła. Jak dzisiaj tam nie wejdę i nie wyłączę maszyn, to nie jestem w stanie obiecać, że jutro ten budynek będzie jeszcze stał.

Strażnik wstał z miejsca, narzekając pod nosem, że mu "takie młode będzie zwracać uwagę jak ma wykonywać swoją robotę, jak on przecież wie lepiej", ale podszedł do nas i wycelował termometr w czoło najpierw moje, a następnie koleżanki. Wyświetlacz zzieleniał i wyświetlił magiczne 36,6 oraz 36,8, więc mężczyzna spojrzał na nas podejrzliwie i wykonał jeszcze dwa pomiary kontrolne, "tak na wszelki wypadek", po czym rad, nie rad, musiał wpuścić nas do środka.

Za każdym razem, kiedy przy wejściu spotykamy akurat tego człowieka, upiera się on przy pomiarach z ręki i dopiero po kilku nieudanych próbach i zapewnieniu, że akurat nam należy mierzyć z czoła, odpuszcza i wykonuje pomiar jak cała reszta strażników na innych zmianach.

Nie mam pojęcia skąd bierze się ten upór, ale mam wrażenie, że ta zabawa potrwa jeszcze jakiś czas, na zmianę z zabawą "jak działa to ustrojstwo, za moich czasów to się normalnie pod pachę wsadzało".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz