Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 6 września 2020

Głód

Przez to, że zadawaliśmy się z szamanką, lokalna społeczność nie patrzyła na nas przychylnie. Bardzo szybko staliśmy się outsiderami. Obcy, którzy nie przyjechali polować i nie znali w okolicy nikogo poza staruszką od ziółek mogli być albo hipisami (których dookoła nie brakowało), albo szpiegami jakiejś tajnej organizacji, a z tymi drugimi nikt nie miał zamiaru się zadawać. Brak kontaktu z ludźmi ani trochę nam nie przeszkadzał, ale staliśmy w obliczu pewnego problemu, jakim było jedzenie. Zastanawialiśmy się skąd mieszkańcy biorą mięso, warzywa i owoce, ponieważ lokalny sklep posiadał tylko prowiant suchy, innego lokalu nie udało się znaleźć, a nie chciało nam się wierzyć, że każdy posiada na swoim podwórku ogródek i małą farmę. Zapytaliśmy o to staruszkę, ale ona odpowiedziała nam tylko, że:

- Większość rzeczy, których potrzebujemy sama do nas przychodzi.

Brzmiało to filozoficznie, ale w tamtym momencie potrzebowaliśmy jedzenia, nie wskazania ścieżki życia. Głównym, a czasem i jedynym składnikiem naszych posiłków były ziemniaki, które stanowiły warzywny wyjątek sprowadzany do sklepu. Jedliśmy groszek z puszki, mięso z puszki, słodzone owoce z puszki, pomidory z puszki, jeśli cokolwiek nie było z puszki, to prawdopodobnie było ze słoika.

Pewnego dnia świergot ptaków przerwała wesoła melodyjka, dochodząca z wnętrza lasu. Były to dźwięki podobne do tych, jakie wydają z siebie samochody z lodami. Każdy znał ten rodzaj melodii, jednak wiedzieliśmy doskonale, że pojazd nie przejedzie wyboistą leśną ścieżką i prawdopodobnie będzie kierował się drogą główną. Byliśmy w błędzie, melodia zbliżała się i wkrótce ujrzeliśmy na horyzoncie białego jeepa, kierującego się na naszą drogę. Zatrzymywał się on przy każdym domu i sprzedawał coś mieszkańcom, po czym ruszał dalej, uruchamiając melodyjkę. Z ciekawości wyszliśmy przed dom i wkrótce naszym oczom ukazał się raj. Bagażnik samochodu załadowany był po brzegi skrzynkami z ogórkami, pomidorami, śliwkami, jabłkami i pokarmem roślinnym wszelakim. Wszystko na sprzedaż, do tego w najniższej cenie jaką kiedykolwiek widziałam. Jeszcze nigdy nie płaciliśmy 70 gr za kilogram pomidorów malinowych ani 30 gr za kilogram jabłek. Przez chwilę wydawało nam się, że kiedy spaliśmy nastąpiło przewalutowanie, ale okazało się, że rywalizacja rolnicza była w okolicy bardzo silna i wymagała drastycznego podejścia do cen oferowanych towarów. Wykupiliśmy pół samochodu, czym bardzo uszczęśliwiliśmy starszego pana, który postanowił dorzucić nam do tego wiaderko poziomek. Najbardziej szczęśliwi w tej sytuacji byliśmy jednak my. Zostaliśmy też poinformowani, że handel obwoźny dotyczy również mięsa i produktów rzeźniczych, których można spodziewać się w soboty i wtorki, natomiast samochody z warzywami, owocami i ubraniami poruszają się po lesie w każdy poniedziałek i piątek. Tym sposobem byliśmy ustawieni, przynajmniej do momentu nastania powodzi.

Jeśli kiedykolwiek obserwowaliście małe dzieci cieszące się na wesołe samochody sprzedające lody, to jest to niczym przy wystrzale naszych endorfin, kiedy tylko słyszeliśmy La Cucarachę jadącego warzywniaka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz