Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 7 września 2020

Powódź

Podczas naszego pobytu w lawendowej arce, w lesie panowała susza. Byliśmy świadkami tylko jednego deszczu, który bardzo szybko przerodził się w małą powódź. Opady były nagłe i intensywne, a wysuszona ziemia stanowczo nie była gotowa na przyjęcie takich pokładów wilgoci. Widząc jak podwórko przeradza się w basen i poziom wody niebezpiecznie zbliża się do schodów altany, postanowiliśmy ukryć się w środku i ogrzać przy elektrycznym kominku. Niestety nasze plany pokrzyżowane zostały przez burzę, która odebrała nam dostęp do prądu. Do tego nasza arka zaczęła przeciekać. Woda wlewała się strumykami przez nieszczelne okna i ubytki w dachu, który składał się głównie z przerdzewiałej blachy. Na podłodze i meblach porozstawialiśmy miski i garnki, do których kapała sącząca się woda, okna uszczelniliśmy ręcznikami, a nasze walizki i wszelkie rzeczy znajdujące się na podłodze, wymigrowały na łóżko. Siedząc zakopani w torbach i wciśnięci pod kocami bardziej niż zwykle, zastanawialiśmy się jak trzymają się nasi sąsiedzi, których domki położone były w nizinie. Potok, płynący leśną drogą uświadomił nam, że właściwie nasza sytuacja na pewno przedstawiała się lepiej niż sytuacja ludzi znajdujących się u podnóża wzniesienia lub w pobliżu rzeki. To właśnie wtedy jezioro powstałe na zewnątrz postanowiło odwiedzić nas wewnątrz i przedrzeć się przez liche drzwi. Zerwaliśmy się z miejsc, żeby brocząc skarpetkami po tafli wody, wypychać ją miotłami i przemoczonymi ręcznikami na podwórko, na którym Posejdon toczył wojnę z Neptunem. Była to walka z wiatrakami, ale tylko tyle nam pozostało. Nasze wewnętrzne migracje i mokry grunt pod konstrukcją budynku sprawił jednak, że domek zaczął się bujać. Przestraszeni, że nasza arka może za chwilę zmienić się w tratwę, postanowiliśmy się poddać, zbić się w ludzką kulę na łóżku i obserwować jak woda bezczelnie wlewa się do środka. Patrzyliśmy jak unosi się wykładzina, a Morfina próbuje ją przydusić łapami, świetnie bawiąc się w domowym brodziku. 

Skłębieni w jednym kącie łóżka, przemoczeni i zmarznięci czekaliśmy na koniec tego Armagedonu, który miał swój finał szybciej niż sądziliśmy, jednak szkody po nim widoczne były jeszcze przez kilka następnych dni. Nie udało nam się do końca osuszyć ani chodniczków altany, które prąd porwał aż pod samą bramę, ani wykładziny, która po powodzi wydawała się jednak nieco jaśniejsza. Ubrania suszyliśmy biegając po podwórku z flagą z koszulki czy spodni, ponieważ prąd wrócił do nas dopiero z końcem tygodnia. Wtedy wrócił też do nas grzejniczek.

Byliśmy przekonani, że nie obejdzie się bez zapalenia płuc, ale jakąś niewyobrażalną mocą wszyscy wyszliśmy z tego bez ubytku na zdrowiu. Nikt nie miał nawet kataru.

W obawie przed kolejną klęską żywiołową zadzwoniliśmy do właściciela okrętu i zapytaliśmy czy moglibyśmy wprowadzić prowizoryczne poprawki dachu tak, żeby chronił nas przed deszczem chociaż w połowie. Mężczyzna się zgodził i odnajdując pod altaną młotki, siekierę i kilka innych przydatnych sprzętów, pokryliśmy blachę dodatkową warstwą tego, co akurat znajdowało się na podwórku (głównie drewno).

Na nasze szczęście taki tuning arki już nam się nie przydał, ale może ochronił choć trochę kolejnych mieszkańców.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz