Pies wyprowadzony, szczury wybawione, towarzystwo nakarmione i wyczyszczone. Zegar uświadamia mi, że jest mocno po północy i wypadałoby jeszcze ogarnąć siebie.
Zabieram w podróż ręcznik, piżamę i wchodzę do łazienki.
Staję przed lustrem i zastanawiam się od czego zacząć, kiedy dochodzi mnie kobiecy głos. Głos śmieje się i woła:
- Widzę Cię!
W łazience jestem sama, więc albo zębowa wróżka istnieje i pilnuje, żeby wszystkie ząbki były wyszorowane, albo znowu słychać sąsiadów przez junkers.
- A co Ty tutaj robisz? - ćwierka sąsiadka i zastanawiam się czy jej nie odpowiedzieć.
- Kto pozwolił samemu wejść do łazienki? Przecież się niedawno kąpałeś.
Obstawiam, że mówi do syna, albo jej mąż ma zakaz na samodzielne korzystanie z toalety.
- Mamusia mówiła, że tu się nie wchodzi i nie zrzuca wszystkiego do zlewu tak?
Czyli jednak dziecko.
- I nie pije się wody z toalety, tak?
... Dzikie dziecko.
- I kto znowu zniszczył cały papier toaletowy i połowę zjadł?
Dziecko potrzebujące egzorcysty.
- Teraz to buzi, tak? A wcześniej to się po tyłku lizałeś.
Zatrzymuję się w połowie wyciskania pasty na szczoteczkę i patrzę na junkers, który wygląda na równie zaskoczonego i zapewne nie jest w stanie odpowiedzieć mi na nurtujące mnie pytania.
- Idziemy nyny, żadnych więcej wycieczek do łazienki - mówi łagodny, kobiecy głos i wszystko milknie.
Przypomina mi się, że sąsiadka ma kota dopiero kiedy napełniam kubek wodą.
Nie będę kłamać, poczułam ulgę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz