W moim domu od zawsze istniała pewna wielkanocna tradycja.
Tłuczenie jajek, czyli tak zwane walki pisanek.
Nikt nie miał prawa zjeść jajka, które nie przeszło oficjalnej walki na arenie. Tylko jajka-gladiatorzy mogły doznać tego zaszczytu. Wybierało się najtwardsze jajo z miski, ustawiało pod idealnym kątem i czubkiem uderzało w czubek jaja przeciwnika. Jajko, które się zbiło i poległo, kończyło na talerzu. Wygrane toczyło dalsze walki i w końcu zostawało to najlepsze, które zajmowało honorowe miejsce w kieliszku i było ogłaszane najlepszym wojownikiem wszech czasów.
Zwycięzca niczego nie zyskiwał, nie było żadnej nagrody, ale mógł patrzeć z góry na przegranych i to nam wystarczało. Walczyliśmy o honor.
Jakby na to spojrzeć z innej perspektywy, doprowadzanie do celowej kolizji ugotowanych, nierozwiniętych kurzych dzieci brzmi jak koszmar. Młodociani rodzaju ludzkiego mieli jednak z tego świetną zabawę.
Nasz gatunek jest zdrowo pokopany.
Jako dzieci wojny, ja, moja siostra i moi kuzyni, byliśmy uzależnieni od tych walk. Najbardziej wojownicze jajka były przez nas naznaczane i chronione przed kradzieżą przez pozostałych członków rodziny. Uciekaliśmy się też do przeróżnych sztuczek (nie do końca legalnych), które miały zagwarantować nam zwycięstwo. Podkładanie palca w ostatniej chwili tak, żeby jajko przeciwnika uderzało w paznokieć, malowanie jajek farbami z klejem, wybieranie tych z największym czubkiem, to tylko nieliczne z metod. Należało jednak uważać. Przyłapany na oszustwie musiał stanąć przed sądem dorosłych i przyjąć karę w postaci oddania wytuningowanego jajka. Nikt nie chciał stracić najlepszego jajecznego żołnierza, więc każdy udawał, że przestrzegał reguł i wypierał się, jeśli ktoś zarzucił mu kantowanie.
Pewnego razu mój dziadek postanowił dołączyć do konkurencji. Oświadczył, że będzie używał tylko jednego jajka i jeśli komuś uda się je zbić, ta osoba uzyska nietykalność w lany poniedziałek, który dla dzieci w naszej rodzinie zaczynał się od wrzucania śpiących smacznie młodocianych do wanny z lodowatą wodą. Każdy chciał tego uniknąć i nie można było się temu dziwić. Często nie spaliśmy całą noc i chowaliśmy się w szafie, żeby tylko uniknąć tych poniedziałków, ale nigdy nam się to nie udawało. Dziadek twierdził, że młode organizmy trzeba hartować, a szok termiczny nie istnieje.
Wracając do dziadkowego jajka (bez skojarzeń proszę), to było ono dziwne i miało nietypowy szary kolor, ale postanowiliśmy spróbować. Były to jedyne święta, gdzie walczyliśmy razem, przeciwko wspólnemu wrogowi i pilnowaliśmy, by dziadek nie oszukiwał w konkurencji. Niestety nikomu nie udało się zbić jajka. O tym, że było ono drewniane dowiedzieliśmy się dopiero wiele lat później, a kąpiel następnego dnia była wyjątkowo zimna.
Wniosek: Jeśli kantujesz, musisz się przygotować na to, że ktoś kiedyś okantuje Ciebie i będzie w tym dużo lepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz