Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 4 kwietnia 2020

Motylka i myszki


Kiedy byłam mała, spotkałam pewną dziewczynkę w moim wieku. 

Dziewczynka ta miała pewien sekret.

Nie znosiła motyli.

Nie bała się ich, ale wzbudzały w niej obrzydzenie i odrazę. Dla innych były one piękne, delikatne i kolorowe, dla niej - odrażające. Barwne skrzydełka wcale jej nie zachęcały. Uważała, że to miotające się potwory, które nie potrafią nawet prosto latać. Dziewczynka nienawidziła tylko motyli, reszta owadów była jej obojętna. Darzyła szacunkiem nawet mrówki, które ciężko pracowały na to, co miały. W przeciwieństwie do tych "kolorowych obiboków".
Szczególnym rodzajem nienawiści darzyła ćmy. Były jeszcze gorsze. Wlatywały do domu, kiedy tylko mogły i pojawiały się bez zaproszenia. Podlatywały do światła, które je zabijało i nie potrafiły wylecieć nawet przez szeroko otwarte okno. Uważała je za głupszych i brzydszych kuzynów motyli dziennych, a przecież już te były okropne.

Dziewczynka lubiła chodzić do kościoła, ale budynek otaczały łąki, po których w ciepłe dni latało mnóstwo owadów, w tym również motyli. Była to jedyna droga, więc dziewczynka przebiegała cały odcinek, żeby tylko nie musieć oglądać tych odrażających kreatur, pląsających między kwiatami.

Motyle nigdy nie zrobiły jej nic złego, w przeciwieństwie do pszczół, którym zdarzało się żądlić, natarczywych komarów, mszyc zjadających rośliny, czy zjadających plony stonek. Żadne owady nie były jednak w jej oczach tak okropne jak motyle. Nie mogła znieść tego jak wyglądają, poruszają się i przepoczwarzają te stworzenia. Nie chciała ich rysować, czytać o nich, ani o nich słuchać. 

Jej największym pragnieniem było, żeby wszystkie motyle świata po prostu zniknęły.

Dziewczynka zaczęła zrażać do siebie rówieśników. Nie dlatego, że nie lubiła motyli, a ze względu na jej przekonanie, że nikt nie powinien ich lubić. Każdy, kto miał choćby obojętny stosunek do tych owadów, był dla niej zaburzony. Nie wiedziała jak można było się nimi zachwycać, albo mówić, że nie robią nikomu różnicy. Każdy powinien widzieć jak są paskudne i okropne oraz podzielać jej zdanie.

Kiedy dziewczynka dowiedziała się, że moja babcia bardzo lubi motyle, przestała się ze mną zadawać, ponieważ uznała, że ja myślę tak samo. Tak naprawdę nie zwracałam na nie uwagi. Ich istnienie było mi zupełnie obojętne.

Dziewczynka zyskała pseudonim - Motylka.

Nasza podstawówka sąsiadowała z gabinetem weterynaryjnym, więc kiedy po zajęciach przebywaliśmy na boisku, mogliśmy przyglądać się pacjentom, zmierzającym do gabinetu. Chłopak z mojej klasy wypatrzył Motylkę jak szła do weterynarza ze swoją mamą, niosąc coś w małym pudełku. Okazało się, że dziewczyna miała w domu myszki i jedna z nich zwichnęła łapkę w kołowrotku.
Po szkole szybko rozniosło się, że Motylka ma w domu myszy. Ktoś coś przeinaczył, ktoś coś dodał i wyszła bardzo nieprzyjemna plotka o tym, że dziewczyna na pewno mieszka w brudnym domu, który opanowały gryzonie. Dzieci w tym wieku są okrutne i bezwzględne. Zaczęły się wyzwiska, dokuczanie, a nawet przepychanki. Motylka została całkowicie odizolowana, chociaż już wcześniej zadbała o to, żeby nie mieć zbyt wielu przyjaciół. Przezywali ją nawet Ci, którzy jej nie znali i robili to tylko dlatego, że większość tak robiła. Tak działa siła tłumu.

Dziewczynka nigdy nie była brudna i miała duży, piękny dom, ale przypięta do niej łatka bardzo utrudniała jej życie. Nie rozumiała dlaczego ludzie tak negatywnie reagują na gryzonie. Przecież to były tylko małe, łaciate myszki, do tego bardzo czyste. Dlaczego oceniali, skoro nie znali tych zwierzątek?

Można powiedzieć, że karma wróciła ze zdwojoną siłą.

Niestety historia Motylki nie kończy się zbyt dobrze. Dziewczynka zaczęła wdawać się w bójki, ponieważ czuła się coraz bardziej atakowana. Po szkole rozniosło się, że jest agresywna i można oberwać w nos za samo krzywe spojrzenie. Dzieci zaczęły się bać i sytuacja tylko się pogorszyła. 

Kiedy pewnego dnia Motylka usłyszała w klasie swoje imię, poprzedzające salwę śmiechu, nie wytrzymała i rzuciła w kolegę z klasy nożyczkami. Nauczycielka wyszła po dziennik i nie było jej wtedy w sali. Teoretycznie powinna wezwać kogoś, kto popilnowałby w tym czasie dzieci, ale zniknęła przecież tylko na chwilę. Polała się krew i w klasie wybuchła panika. Wszyscy wybiegli na korytarz, włącznie ze zranionym chłopakiem. Nauczycielka znalazła nas na schodach i wezwała nauczyciela na zastępstwo, podczas kiedy sama zabrała ze sobą atakującą i atakowanego. Jedno z nich trafiło do higienistki, drugie do dyrektora. Zostali wezwani rodzice dwójki, a nas uspokoiła dopiero nauczycielka z małym wsparciem pani woźnej.
Chłopak oberwał tylko w rękę i rana nie była głęboka, ale jako że równie dobrze mógł dostać w oko, Motylkę czekały większe konsekwencje. Atakowanie uczniów pięściami było niepokojące, ale używanie do tego ostrych narzędzi było niedopuszczalne. Dziewczynka przez dłuższy czas nie przychodziła do szkoły, a my spekulowaliśmy dlaczego. Chłopak zarzekał się, że wcale o niej nie wspominał i coś jej się uroiło. Nie wiem jak było naprawdę, siedziałam za daleko, żeby usłyszeć i byłam zajęta bazgraniem po zeszycie.

Krótki czas później się przeprowadziliśmy i byłam zmuszona zmienić szkołę. Nie za sprawą Motylki. Kiedy byłam mała, przeprowadzaliśmy się dość często, dlatego nigdzie nie mogłam się zaaklimatyzować. Z czasem przestałam też próbować i stałam się tym cichym dzieckiem z tyłu klasy, które z nikim nie rozmawia. Nie nawiązywałam znajomości, ponieważ wiedziałam, że wkrótce i tak się pewnie przeniesiemy i będę musiała wszystkich pożegnać i poznać nowych ludzi.

Nie wiem więc jak się skończyła historia Motylki. W tamtych czasach kontakt z innymi dziećmi był utrudniony, a ja nie miałam w tamtej klasie tak bliskich przyjaciół, żeby pisać do nich listy. Pewnie część dzieci stwierdziła, że moja przeprowadzka miała bezpośredni związek z agresją Motylki, bo nastąpiła tak nagle, że nie zdążyłam się z nikim nawet pożegnać. Nie było to prawdą, ale siła domysłów zazwyczaj zwycięża i jestem pewna, że nie pomogło to w trudnej sytuacji dziewczynki, która od początku była jednym, wielkim nieporozumieniem.

Jedni powiedzą, że dziewczynka dostała dokładnie to, na co zasłużyła, inni stwierdzą, że zawiniły dwie strony, a jeszcze inni, że dziecko tak naprawdę nie było niczemu winne i to, co je spotkało nigdy nie powinno się wydarzyć.

Już jako dziecko uważałam, że to wszystko nie miało sensu. Konflikt, który urósł do tej skali zaczął się od motyli i kilku myszek. Nie potrafiłam pojąć jak to się właściwie stało. Wiele dzieci było prześladowanych z najróżniejszych powodów i w zależności od szkoły miało to różne natężenie. Zamykanie w ciemnej szatni, wyzwiska, pobicia. Ja nauczyłam się je ignorować, tak jak większość ofiar. Tutaj problem wymknął się spod kontroli. Winą można się dowolnie przerzucać, ale to niczego nie zmieni. Wpływ na to, co się stało miało wiele czynników.

Małe problemy małych dzieci powinny być traktowane tak samo poważnie jak problemy dorosłych, bo chociaż dla tych ostatnich skala zagrożenia i szkodliwości może wydawać się mikroskopijna, to ignorowanie tych malutkich problemów może doprowadzić do naprawdę przykrych konsekwencji.

Pobicie jest pobiciem, niezależnie od tego czy biją się pięciolatki, czy dorośli ludzie. "Dzieci już tak mają" nie jest żadnym uzasadnieniem. Tolerancji i właściwego rozwiązywania problemów należy uczyć już od najmłodszych lat.

W przeciwnym razie możemy liczyć na taki właśnie mało piękny (ale jakże w tym przypadku dosłowny) efekt motyla*.



* Efekt motyla - "trzepot skrzydeł motyla w Ohio może spowodować burzę piaskową w Teksasie. Pozornie błahe zdarzenia mogą zmienić bieg historii".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz