Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 2 kwietnia 2020

Legitymowanie przechodniów i próba kradzieży córy sztormów


W związku z obecną sytuacją w całym kraju, ostatnio często mijam na spacerach patrole straży miejskiej, czy policji. 

Funkcjonariusze nie robią nic specjalnego. Przyjeżdżają, by skontrolować osoby przebywające na kwarantannie, przechadzają się po podwórkach, żeby sprawdzić czy nikt nie siedzi na zabezpieczonych taśmą placach zabaw, nocą patrolują ulice i chodniki. 

Czasem, kiedy o drugiej nad ranem stoję nieruchomo przy trawniku i wpatruję się w przestrzeń, zwalniają i obserwują mnie przez chwilę. Ruszają dalej, kiedy dostrzegają krążącego dookoła psa. Człowiek, który znajduje się na zewnątrz o drugiej w nocy jakoś od razu staje się mniej podejrzany, jeśli trzyma w dłoni smycz.

Kilka dni temu wracałam z Morfiną ze spaceru, owinięta szalikiem, w rękawiczkach jednorazowych, które postanowiłam zakładać, ponieważ środki dezynfekujące stworzyły już na moich dłoniach otwarte rany. Przechodziłam ścieżką rowerową, która do niedawna była pełna ludzi. Na drodze znajdowałam się ja, Morfina spuszczona ze smyczy i sprawdzająca każde krzaki, dwóch strażników miejskich, biegacz i czterech wielbicieli Amareny. Zabawne jak zapach alkoholu zaczął wzbudzać w ludziach zaufanie i sympatię, ale panowie dalej zwracali na siebie uwagę. Strażnicy Teksasu w maseczkach zauważyli rozbujany chód kwartetu sunącego chodnikiem i podeszli do obywateli, którzy wewnętrzne odkażanie mieli już za sobą.

- Dzień dobry, nie przebywamy w zgromadzeniach powyżej dwóch osób - przemówił jeden z funkcjonariuszy - Powinno być między panami więcej odstępu.

Zamiast odpowiedzieć, że "tak, oczywiście, już się rozchodzimy i każdy osobno wróci do domu", jeden z testerów alkoholu spanikował, rozejrzał się dookoła, wyhaczył spojrzeniem Morfinę i wybełkotał:

- Bo my z psem, z psem jesteśmy.

Spojrzałam na mężczyznę, zastanawiając się dlaczego widok munduru działa na niego w ten sposób i stwierdziłam, że może w swoim zamroczeniu mnie nie zauważył. Objętościowo zajmuję jednak trochę przestrzeni, więc chyba należałoby taką wadę wzroku skonsultować z okulistą.

- Z psem panowie są? A gdzie ten pies? - zapytał strażnik, na co jeden z odpowiadających zaczął gwizdaniem przywoływać Morfinę, która żądna kontaktu z człowiekiem, wyrwała sprintem w kierunku obcego człowieka, wytwarzając merdającym ogonem wiatr o sile tornada. Patrzyłam na to z zażenowaniem, ale stanowcze "Morfina!" przeteleportowało zwierza z powrotem do mnie. Zapięłam puchatej smycz i podjęłam dalszy marsz wzdłuż linii trawnika, zastanawiając się czy zostanę zgarnięta na przesłuchanie w sprawie narkotyków teraz, czy za sekundę.

- Z tą panią panowie jesteście? - zapytał funkcjonariusz - Bo to chyba jej pies. 

Głowy zgromadzonych odwróciły się w moją stronę, a błagalne spojrzenia panów walczących z grawitacją sugerowały mi, że powinnam potwierdzić taką wersję zdarzeń. Z jednej strony głupio człowiekowi nie pomóc, ale z drugiej kłamanie władzy jest chyba wbrew prawu, poza tym odkażeni sami zaczęli plątać się w zeznaniach i użyli do tego bezprawnie mojego psa, który ma problemy z pojęciem lojalności i rozpoznawaniem właściciela.

- Ja tu jestem tylko z nią - odezwałam się w końcu, wskazując na falujące na wietrze i strażnicy pokiwali zgodnie głowami.

- Nieładnie tak kłamać. Proszę zachować większy odstęp i chodzić dwójkami, dobrze? - zganili delikatnie procentowy gang świeżaków i kiedy panowie posypali się jak kręgle i po chwili zwątpienia rozeszli się na cztery strony świata, funkcjonariusze ruszyli dalej, przechadzając się drogą i kontynuując sprawdzanie okolicy.

Poczułam się trochę jak zdrajca, ale też zdałam sobie sprawę, że za faktem, iż rzeczywiście był to mój pies przemawiała tylko smycz i znajomość imienia, znajdującego się na obroży.

Too close...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz