Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 7 kwietnia 2020

Nie wszystko musi mieć cel


Kiedy miałam jakieś dwanaście lat, pokazałam mojemu (wtedy niespełna dziesięcioletniemu) kuzynowi pierwsze Simsy. W tamtych czasach był to szał.
Kuzyn pograł chwilę i zapytał: "Co trzeba zrobić, żeby w to wygrać?". Odpowiedziałam, że nic. Nie dało się "wygrać" w Simsy, tak jak można było to zrobić w grach wyścigowych, platformowych, czy bijatykach. Nie taki był zamysł.
"To po co grać?" - zapytał młody i odpowiedziałam, że dla zabawy i zabicia czasu. W grze można było obserwować progres postaci i budowli, odgrywać różne scenariusze, ale tak naprawdę gra sama w sobie nie miała zakończenia. Zależało ono od nas. Grało się do momentu znudzenia, nie do momentu osiągnięcia ostatniego poziomu i pokonania bossa. W Simsach nie było bossa. Na tym polegał fenomen tej gry. Nie miała ograniczonego czasu rozgrywki, a scenariuszy można było tworzyć właściwie nieskończenie wiele.

Kuzyn nie potrafił zrozumieć jak można grać w coś, w co nie można wygrać i szybko porzucił grę, chociaż ja bawiłam się świetnie mordując wirtualne ludziki na dziesiątki różnych sposobów.

(Kto nigdy nie zabrał z basenu simom drabinki, ani nie zablokował meblami wyjścia ewakuacyjnego podczas pożaru, niech pierwszy rzuci kamieniem).

Kuzyn oczywiście z czasem zrozumiał. Dotarło do niego, że nie wszystko musi mieć ściśle określony cel i czasem liczy się po postu dobra zabawa. Nie musiał zawsze wygrywać, żeby zdobywać doświadczenia, które prowadziły do jego rozwoju i progresu.

Jak to mówią: "It's about the Journey, not the Destination". Liczy się droga, a nie cel. Jeśli cały czas będziemy zmierzali dokądś, możemy nie zauważyć tego, co stało się po drodze.

Kiedy byłam w podstawówce, jeździłam na bardzo wiele konkursów: muzycznych, matematycznych, recytatorskich, plastycznych. Próbowałam właściwie wszystkiego. Nie znaczy to, że byłam w czymkolwiek dobra. Tematyka nie miała dla mnie znaczenia dopóki w grę wchodziły ciekawe doświadczenia. Czasem zdobyłam jakiś dyplom albo nagrodę, a czasem wracałam do domu z pustymi rękami. Nie przywiązywałam do tego specjalnej uwagi.

Ostatnio ktoś spytał mnie dlaczego piszę też dłuższe posty (rekord ok. 56 stron A4 w Wordzie), skoro te krótsze sprawdzają się lepiej, czyta je większa ilość osób, szybciej się je pisze i wymagają ode mnie mniej wysiłku. 

To tak jakbym spytała mojego kuzyna dlaczego startuje w zawodach pływackich, skoro rzadko zajmuje jakieś przyzwoite miejsce. Może byłby lepszy w piłce nożnej albo lekkoatletyce, czy szachach. 

On po prostu lubi pływać i będzie to robił dopóki mu się to nie znudzi, nawet jeśli nigdy nie przywiezie do domu żadnego pucharu.
Kiedyś pewnie przestanie pływać, ale powód i czas nie jest mu teraz znany.

To moja odpowiedź.

1 komentarz: