Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 23 września 2020

Kto najlepiej się bawi na imprezach dla dzieci?

Istnieją dorośli, którzy nigdy w pełni nie dorastają i dzieci, które stają się dorosłe zbyt szybko. Osobiście wolę być tym pierwszym i nie zastanawiać się co jest stosowne i co wypada w moim wieku - oczywiście w granicach rozsądku i dobrego smaku.

Kilka miesięcy temu w mojej rodzinie odbyło się coś na wzór kinder party. Przedział wiekowy był dość spory, więc zatrudniony na ten dzień animator musiał nie tylko ogarnąć ośmioro dzieci o różnych gustach, ale i w różnym wieku. Do tego dochodziło też kilka osób na wózkach, ale mężczyzna stwierdził, że miewał już takie przypadki i że na pewno sobie poradzi.

Poradził sobie świetnie, chociaż część młodocianych odmówiła udziału w tej "dziecinadzie dla maluchów" i przyglądała się wszystkiemu z boku. Ze względu na nieparzystą liczbę uczestników często brakowało komuś pary. Wtedy na scenę wchodziłam ja. Nieważne czy trzeba było budować wieżę z klocków na czas czy strzelać z gumowego łuku, byłam gotowa. Najstarsze dziecko, biorące udział w zabawie, miało trzynaście lat, najmłodsze cztery. Pośród tych karzełków znajdowałam się też ja. 176 cm wzrostu, lat grubo ponad dwadzieścia, z balonowym mieczem, okładająca grupę piratów, która napadła na nasz okręt z koca. Dorośli przychodzili popatrzeć, kiedy robili sobie przerwę na papierosa i nie wiem czy bawili się przy tych obserwacjach tak dobrze jak ja - biorąca czynny udział w grze - ale jeśli tak, to na zdrowie.

Zwrot sytuacji nastąpił, kiedy animator wywlókł z samochodu uzbrojenie w formie gogli, kilkunastu pistoletów Nerfa i całego pudła mięciutkich, piankowych naboi. Z oczywistych względów każdy chciał mieć w drużynie mnie. Byłam idealną tarczą dla dzieci stojących za mną, ale przy okazji posiadałam też niezłego cela.

- Jaka szkoda, że jesteście za duzi, żeby się bawić - droczył się animator - potrzeba nam kilku dodatkowych rąk, żeby mieć nad nimi przewagę.

Przynęta zadziałała i oporne do tej pory dzieci rzuciły się na broń. Reszta była chaosem, a piankowe naboje latały w powietrzu jak confetti, trafiając przypadkowych przechodniów i palących dorosłych.

Nie wiem czy po wszystkim udało nam się wysprzątać cały plac, ale od tego momentu w zabawach brały udział już wszystkie dzieci, które nagle przestawały być zażenowane taką formą rozrywki. I ja. Nikt chyba nie myślał, że odpuściłabym wyścigi samochodzikami napędzanymi powietrzem z balonów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz