Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 11 września 2020

Damian - leśna nimfa

Nawyki drugiego człowieka są najłatwiej zauważalne dopiero, kiedy zamieszka się z nim, nawet na krótki czas. 

Pomimo ciasnoty, jaka panowała w arce, każde z nas miało swoją przestrzeń, prywatność i czas. Mogliśmy dalej pilnować swojej rutyny i nie wchodzić z nią w niczyją strefę komfortu.

Codziennie rano Morfina kładła komuś głowę na kolanach, w oczekiwaniu na czyszczenie uszu, które było dla niej porannym schematem od lat. Każdego ranka Kotlet przynosił właścicielowi swój pomponik, obok którego zasypiał, a który zawsze staczał się na ziemię. Zaraz po przebudzeniu się grupy, Ruda wbiegała do łazienki, żeby zapanować nad swoimi włosami, które zdawały się mieć własne życie niczym włosy Meduzy. Boguś w tym czasie smarował swoje bąble, które stanowiły symbol jego nocnej walki, ponieważ z jakiegoś powodu komary upodobały sobie zwłaszcza jego. Damian, czasem w towarzystwie Agnieszki, szedł pobiegać, Arek maszerował z kartką papieru i długopisem do segmentu kuchennego, żeby sprawdzić zawartość lodówki i szafek, a następnie wpisać na listę brakujące produkty. Podczas kiedy ja grzebałam w psich uszach, Oli z Szyszkiem przekopywali koce w poszukiwaniu wszystkich słuchawek i sprzętów, jakie wyemigrowały od właścicieli, opowiadając sobie nawzajem o najbardziej absurdalnych snach ostatniej nocy.

Większość czasu spędzaliśmy razem, robiąc te same rzeczy, ale każde z nas miało czas na przeczytanie książki, obejrzenie filmu, przejście się po lesie, czy po prostu położenie się na trawie i patrzenie w chmury.

Pewnego dnia, kiedy Damian wyszedł pobiegać, my zabraliśmy się za znoszenie drewna na ognisko. Zastanawialiśmy się nad zastosowaniem podpałki i ostatecznie zdecydowaliśmy się na użycie papieru i wyschniętych kartonów.

- Co do ku*wy... - rzuciła Ruda, patrząc przed siebie i natychmiast podążyliśmy za jej wzrokiem.

Leśną ścieżką szedł Damian, niosąc coś w złożonych dłoniach. Tuż za nim maszerował sznur sześciu psów różnej maści i wielkości. Chłopak wyglądał jak męska wersja królewny Śnieżki.

- Je*ana księżniczka Disne#a... - wymamrotała Ruda.

- Dajcie wody! - krzyknął Damian, otwierając bramę i blokując nogą wpatrzone w niego psy, które zostały za ogrodzeniem. Wszystkie były bardzo spokojne.

Arek zerwał się po butelkę, a my podeszliśmy bliżej, skupiając się na małym stworzeniu, trzymanym przez Damiana. Wiewiórka nie była w dobrym stanie. Miała przymrużone oczy i ciężko oddychała, a jej łapki zaciskały się i rozluźniały na przemian.

- Coś ty tu przywlókł?! 

- Cicho Ruda. Skąd ją wziąłeś? - spytałam, przyglądając się zwierzaczkowi.

- Leżała tak na ziemi jak ją znalazłem. Obok było połamane drzewo, więc podejrzewam, że mogła razem z nim spaść i coś sobie zrobiła. Wiesz co jej może być?

- Wszystko. Od uszkodzenia czaszki, po połamane kości. Jest gorąco, więc udaru też nie można wykluczyć. Damian, ja nie jestem specjalistą od wiewiórek. To by trzeba jechać do weterynarza, tu jej nie pomożemy.

- Może ją dobić? - zaproponowała Ruda - Męczy się.

- Idź się zajmij psami - odparł Damian - trzeba im dać pić i jeść. Po drodze mi się skończyła woda.

- A właśnie - wtrącił Boguś - a to towarzystwo to skąd masz? Też w lesie znalazłeś?

- Bardziej oni znaleźli mnie. Najpierw podszedł jeden, ale jak się podzieliłem z nim wodą i zacząłem miziać, to się zaraz zbiegły następne.

- To czyjeś psy?

- Nie wiem. Niektóre mają obrożę, ale żaden z nich nie ma znaczka.

- A w życiu się do nich nie zbliżę! - zaoponowała Ruda - A tego rudego wszarza też nie powinniście dotykać. Może być chory i jeszcze się czymś zarazicie, a potem przeniesiecie to na resztę. Co jak ma wściekliznę?

- Znam inne rude z większą szansą na wściekliznę...

- Czy ty jesteś jakiś nienormalny? Przecież ten jeden wygląda jak wilk.

- To pies, nie histeryzuj. Pewnie jakiś Husky albo inny Malamut.

- A masz pewność?

- Ja pójdę - rzekł Boguś - gryzą?

- Mnie nie ugryzły, więc raczej nie.

Boguś zabrał ze sobą butelkę wody, kilka puszek z altanki i powoli zbliżył się do płotu. Psy zaczęły wesoło merdać i poszczekiwać, a po otwarciu bramy otoczyły człowieka z każdej strony, wspinając się na niego łapami, żeby sprawdzić co dobrego trzyma w rękach.

- To już po nim - westchnęła Ruda - a ze szkodnikiem co chcecie zrobić?

- Do weterynarza nie dotrzemy. Nawet nie wiemy gdzie najbliższy może być i zanim tam dojedziemy może minąć pół dnia - wtrącił słusznie Oli.

- Nie za wiele możemy zrobić. Można ją położyć w cieniu, ochłodzić wodą i liczyć, że jej się polepszy, chociaż te dziwne drgawki raczej nie zwiastują nic dobrego - odparłam i tak też postanowiliśmy zrobić. 

Zainteresowana sytuacją Morfina biegała od płotu, za którym posilało się stado jej towarzyszy, do zmoczonej wiewiórki i starała się być w dwóch miejscach na raz, żeby kontrolować sytuację. W jej mniemaniu zapewne bardzo pomagała, ale prawda była taka, że robiła tylko przeciąg na altanie.

Wiewiórka po pewnym czasie zaczęła mrugać i przestała się trząść, więc przenieśliśmy ją tam, gdzie nie sięgała puchata psia głowa, żeby zwierzątka niepotrzebnie nie straszyć. Morfina była tym faktem bardzo zniesmaczona, ale czuwała przy wiewiórce dopóki ta nie zaczęła się rozglądać i zlizywać wody z futra. Rudy zwierzołek rzucił się łapczywie na podsuniętą przez nas nakrętkę z wodą, po czym rozejrzał się i zbiegł, przeskakując z altany na rynnę arki, a następnie na najbliższe drzewo.

W tym czasie psy spałaszowały zostawione dla nich jedzenie i zaczęły rozchodzić się w stronę lasu. Chcieliśmy sprawdzić dokąd idą i czy mają właścicieli, ale kiedy tylko wystawialiśmy nogę za bramę, one zawracały i warowały przy płocie. Ostatecznie straciliśmy je z oczu, ale pojawiały się za każdym razem, kiedy wchodziliśmy do lasu.

Czasem był tylko jeden, czasem trzy, a czasem całe stadko, ale zawsze trzymały się blisko spacerujących po ścieżce ludzi.


Jako że nie wiedzieliśmy czy psy posiadają swoich ludzi i stały dostęp do wody i jedzenia, postanowiliśmy co wieczór wystawiać przed bramą kilka pełnych misek i talerzy. Zamontowaliśmy też pojniki na drzewach, żeby zminimalizować jakoś ofiary suszy i upałów. Z pojników korzystały co prawda głównie ptaki, ale im najwyraźniej woda butelkowa smakowała bardziej niż rzeczna. 

Czasem widywaliśmy wiewiórki, ale nie mieliśmy niestety pewności czy wśród nich jest również ta, która wylądowała na naszej altanie.

Sprawa psich przybłęd została również częściowo rozwiązana w przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz