Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 10 listopada 2018

Taniec dwustronnej fontanny

Środowy poranek. Technicznie rzecz biorąc właściwie jeszcze noc. Słyszę niepokojący dźwięk dochodzący z psiego legowiska, które jest przyległe do mojego łóżka.
Pompowanie wrotne.
Będąc jeszcze w półśnie, staram się wmówić sobie, że to mi się tylko śni, jednak zwolnienie kabiny losującej uświadamia mnie, że zdarzył się wypadek. Psia łapa smyrająca mnie po twarzy utwierdza mnie tylko w tym przekonaniu, więc otwieram oczy i wyciągam głowę zza łóżka, żeby ujrzeć pięknego, kolorowego pawia na panelach. Psie oczy i niepewnie merdający ogon mówią do mnie "To był wypadek, przysięgam". Nie ma rady, zwlekam swe okrągłe ciało z łóżka i maszeruję po ręczniki i płyn dezynfekujący żeby posprzątać psiego hafta. Kiedy wracam, Morfina przygląda się kałuży, jakby myślała "Coś się wylało. A może ja to wylałam?". Przerywam jej konsternację za pomocą papierowych ręczników i spoglądam na zegarek.
Trzecia.
Cofka z żołądka o trzeciej nad ranem nigdy nie wróży nic dobrego. Postanawiam jednak dać śwince szansę i mieć nadzieję, że sytuacja była jednorazowa. O, słodka naiwności. Ten jeden bełt okazuje się być początkiem problemów. Przy trzecim ulaniu pies obdarza mnie spojrzeniem, znaczącym "Nie czuję się najlepiej, może wyjdźmy na dwór". Zakładam kurtkę na piżamę i wychodzimy tylko po to, żebym mogła podziwiać jak mój pies zmienia się w dwustronną fontannę. Taniec pawi i wodospadu czekolady trwa, a Morfina wiruje w rytm strumienia, kręcąc się raz w lewo, raz w prawo. Czyli jednak. Zatruła się czymś i znając księżniczkę, potrwa to równo trzy dni.
To nie jest niecodzienna sytuacja i wielu właścicieli psów o wrażliwym żołądku zapewne wie o czym mówię. Miesiąc bez biegunki jest miesiącem zmarnowanym.
Jest czwarta, może uda mi się temu zaradzić do dziewiątej, przed wyjściem na uczelnię. Normalnie w takiej sytuacji zostałabym w domu, ale mając egzamin, sprawozdanie do oddania i cały dzień laboratoriów mogłabym już tam nie wracać, jeśli nie zjawiłabym się na miejscu.
Czekam aż wszelkie płyny przestaną wylewać się z Morfiny z prędkością rwącej rzeki i wracam do domu, żeby przejrzeć apteczkę w poszukiwaniu leków które zna większość posiadaczy psów.
Wyciągam Smectę, węgiel aktywowany, Nifuroksazyd i krople żołądkowe.
Morfi w tym czasie przygląda się swojej pustej misce.
"Pusta".
- Morfina dopiero co omal nie zwróciłaś połowy swoich narządów, nie dostaniesz jeść -

"Czuję się świetnie, chcę jeść" nie ustępuje jej udręczony wzrok. Pies postanawia wzmocnić przekaz cichym popiskiwaniem, podczas kiedy ja przygotowuję roztwór z kropli żołądkowych. Od czegoś trzeba zacząć.
Morfina widząc strzykawkę do leków łączy wątki i kieruje się do słoika z ciastkami.
"Są leki, jest nagroda"
Muszę ją jednak rozczarować. Wlewam zawartość do pyska, pies się krzywi, ale dalej spogląda na ciastka.
"Było wstrętne, ale mam nadzieję, że było warto. Chcę to różowe, z kawałkami serka"

- Morfi przykro mi, ale dopóki nie zaczniesz trawić szlaban na ciastka -
"Castko. Patrz mi na usta. Cias-tko. Tam. Tam w szklanej kuli"
Niestety. Szklana kula musi poczekać. Obserwuję psa śliniącego się przez pół godziny do słoika i po upływie wyznaczonego czasu częstuję go tabletką Nifuroksazydu, mając nadzieję że proces wrotny został zatrzymany kroplami.
"Ok, zjem to, ale potem ciastko".
Morfina po odmowie dostępu do słoika czuje się oszukana i odchodzi do pokoju, by tam z wielkim fochem i westchnięciem dezaprobaty ułożyć się plecami do mnie. Ja w tym czasie wykonuję telefon do przyjaciela:

- Mam problem, pracujesz dzisiaj? -
- Nhnhnhn - słyszę po drugiej stronie słuchawki
- To się świetnie składa, potrzebuję żeby ktoś wyszedł z małą koło pierwszej -
- Yhnu hhhhy? -
- Super, dzięki. Podrzucę Ci klucze -
Rozłączam się, zanim zdąży się rozmyślić. To niania załatwiona.
Pies pogrążony w depresji i beznadziei leży w pokoju. Dochodzi szósta. Rozpuszczam Smectę i postanawiam podać ją przed samym wyjściem, jako że między jednym lekiem, a drugim powinien być odstęp kilku godzin.
Pies czuje zapach, pies już się odwraca.
"Soczek. Słodki soczek"
Większość psów nienawidzi smaku Smecty, jednak Morfina jest łasa na wszystko co słodkie. Jeśli ktoś nigdy nie próbował tego leku, to smakuje on jak kreda do tablicy rozpuszczona z glukozą. Nie jest to smak życia, ale nie jest też najgorszy.
Morświn podchodzi, Morświn już przygląda się strzykawce z płynem. Ocenia sytuację i widzę że w głowie psa narodził się pomysł jak zdobyć ciastko.
Suka postanawia krzywić się przy połykaniu leku i udawać, że jest to najgorsze co w życiu jadła. Każda kolejna porcja przejawia się niesmakiem na psim pysku. Postanawiam trochę ją oszukać i podać jej przez strzykawkę czystą wodę.
"Oh jakie niedobre. Paskudne, okropne. Patrz, patrz matka jak się poświęcam, a teraz ciastko"

Princessa wzdryga się na wodę, jakby dostawała cyjanek, jednak po chwili orientuje się że to nie ten smak, że to właściwie żaden smak i że została oszukana. Pokonana i zraniona odchodzi więc do pokoju, a ja zbieram się do wyjścia. Przed udaniem się na autobus wychodzimy jeszcze na spacer, żeby tam fontanna dolna pochlupała jeszcze trochę o trawnik i jestem zmuszona zostawić moje psie dziecko w domu. Serce się kroi, ale dziekana nic to nie obchodzi. Pozostają więc telefony do niani co 15 minut i upewnianie się, że wszystko w porządku. W porządku jednak nie jest. Hydrant odbytniczy nie chce się zatrzymać, chociaż gardłowy przestał już się odzywać. Urywam się z ostatnich zajęć, jako że są to wykłady i biegnę na przystanek. Mam ochotę przejąć kontrole nad autobusem i pokierować nim szybciej, rozsuwając korek samochodów na boki, ale wiem że trafiłabym za to za kratki. Wybiegam z autobusu, który jechał dobre 1,5 godziny, przebiegam przez chodnik, trawnik i kilka ulic.
Mama biegnie dzidziu!
Wpadam do mieszkania. Pies wita mnie w drzwiach, merdając ogonem.
"Cześć. Masz ciastko? Strasznie jestem głodna".

Rozglądam się po mieszkaniu. Żadnych kałuż. Nie interesuje mnie jednak stan mieszkania. Morfina jest psem, który prędzej wyjdzie oknem niż dopuści się zbrodni opróżnienia jelit w domu. Właśnie tu leży problem. Prościej byłoby gdyby potrafiła w nagłych wypadkach odstąpić od reguł czystości i załatwić problem na panelach, jednak ten pies kontroluje zwieracze siłą umysłu.
Smycz, obroża, wybiegamy z mieszkania. Fontanna jest lżejsza, ale jednak dalej występuje, wraz z egzotycznym tańcem ogona. Brakuje tylko światełek. Pies po powrocie wytrwale
 staje przy misce.
"Jeść. Zagłodzisz mnie"
Kleik ryżowy załatwia sprawę na chwilę, jednak po opróżnieniu miski zwierz nigdzie się nie wybiera.
"Dobra, przystawka poszła, gdzie danie główne?"
W misce ląduje mała porcja kurczaka z ryżem, jednak na tym koniec. Nie można przesadzać.
Dnia następnego pies je więcej i hyndrantuje mniej.
Dnia trzeciego proces chorobowy ustaje całkowicie. Co go wywołało? Nie wie nikt. Czy to jeszcze powróci? Zapewne w przyszłym miesiąc. Znowu niespodziewanie, znowu kiedy będę musiała wyjść z domu i zostawić psa samego.
Biegunka jest podstępna i tajemnicza. Dopada w najmniej odpowiednim momencie.
Przez okno widzę sąsiada z Owczarkiem. Pies odstawia ten sam taniec, który trzy dni temu przerabiała Morfina.
Kolejna ofiara. Biegunka nie wybiera, biegunka napada na wszystko.
Strzeżcie się biegunki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz