Z powodu fuzji firmy odpowiadającej za telewizję kablową został do nas przysłany monter, który miał przeciągnąć nam nowe kable przez całe mieszkanie. Pan Maciej - bo tak się nazywał, należał do ludzi raczej gadatliwych. To taki typ człowieka, który opowie w godzinę całą historię swojego życia, wliczając w to drzewo genealogiczne i wszystkie choroby genetyczne do czwartego pokolenia wstecz. Takie osoby nie potrzebują nawet specjalnie odpowiedzi, wystarczy zwykłe kiwanie głową, albo sporadyczne "mhm", żeby kontynuowały słowny wodospad. Pan Maciej był u nas sześć godzin, jako że w międzyczasie był jeszcze w dwóch innych domach. Przechodził przez pomieszczania jak burza, jednak nie za wiele z tych działań wynikało. Tak to zwykle bywa, jeśli się robi trzy rzeczy u trzech różnych ludzi jednocześnie.
Pan monter opowiedział nam takie historie ze swojej przeszłości, że podejrzewam iż nawet treser krokodyli mógłby mieć gęsią skórkę. Ile z tych 126 opowieści było prawdziwych nie jestem w stanie określić, jednak jedna z nich wydała mi się dość komiczna.
Pan Maciej kilka miesięcy temu zakładał talerz satelitarny u pewnej przemiłej staruszki, której nie przeszkadzało jego gadulstwo i wielozadaniowość. Zrobiła mu kawę, poczęstowała ciasteczkami i przytakiwała kiedy opowiadał o tym jak ciocia Stasia z Krakowa złamała nogę w siedemdziesiątym drugim. Kiedy staruszka wyszła do kuchni, żeby zdjąć czajnik z gazu, wszechstronny monter wisiał już na balkonie i mocował się z talerzem. Babulinka szperała po szafkach w poszukiwaniu herbatki, kiedy zadzwonił domofon. Kobieta przerwała więc czynności kuchenne i powędrowała do korytarza.
- Halo? - spytała, podnosząc słuchawkę
- Pani otworzy, Maciej monter -
- A nie, dziękuje. Już u mnie jest jeden pan Maciej i też monter, ale śmiesznie że się tak samo nazywacie. Czy Wasza firma zatrudnia tylko Maciejów, żeby się łatwiej pamiętało? Musi pan powiedzieć na centrali że już mi tutaj kogoś przysłali -
- Ale to ja. Ten pan Maciej, co do pani przyszedł -
- No co też pan, tamten pan siedzi na balkonie -
- Niech pani sprawdzi... -
Staruszka lekko zdziwiona, ale podeszła do okna i ujrzała w nim tylko talerz i zwisające z niego kable. Wróciła więc szybko do domofonu.
- Matko, nie ma go -
- No bo to ja jestem -
- A kiedy pan wyszedł, nie słyszałam żeby się drzwi otwierały -
- Bo ja nie wyszedłem drzwiami... -
Okazało się że pan monter źle chwycił za ramy przy przekładaniu kabli i zsunął się z balkonu, żeby z gracją słonia morskiego wylądować na trawniku.
Miał facet szczęście, że to był parter.
Takich fachowców to aż żal stracić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz