10 rano. Środek nocy, biorąc pod uwagę, że się położyło o 4 nad ranem.
Ktoś łomocze do wrot z siłą Gestapo i nie ma zamiaru przestać, więc zwlekam się z łóżka i zaspana otwieram drzwi.
W progu stoją dwie uśmiechnięte od ucha do ucha panie (o tej godzinie to dla mnie podejrzane tak się szczerzyć) i zadają mi pytanie, które w pierwszym momencie (przez spowolniony niedawnym snem mózg) wydaje mi się być zadane w innym języku, więc proszę o powtórzenie.
- Czy przyjęłaby Pani do siebie Jezusa? -
Myślę, mam mały metraż ale w sumie spoko, jak nie ma gdzie przekimać to go przechowam.
Panie widząc że dopiero wstałam i trzeba do mnie wolniej i wyraźniej, spoglądają po sobie i zaczynają jeszcze raz, wręczając mi broszurkę:
- Czy jest Pani gotowa na Armagedon? -
- A kiedy to ma być? -
- To tylko Bóg wie -
- Aha... a w czym mogę pomóc tak właściwie? -
- Czy wierzy Pani w życie wieczne? -
Poważnie? Budzicie mnie w środku nocy żeby zadawać pytania egzystencjalne?
- No nikt nie żyje wiecznie z tego co wiem -
- Ale po śmierci. Czy wierzy Pani w życie po śmierci -
- A to nie wiem, nie byłam -
Czuję, że framuga drzwi staje się nagle bardzo wygodna i zaraz odpłynę w objęcia Morfeusza.
- Proszę przyjąć Boga pod postacią miłości -
Chwila, dopiero co miał wbić Jezus. To ilu ich tu w końcu będzie, to jest małe mieszkanie.
- Proszę się zastanowić, czy chce Pani trafić do nieba... bo -
- A z psami tam można? -
Zaraz zasnę. Jak nic, zaraz tu przy nich uderzę w kimono.
- No nie. Tylko ludzie -
- Aha, to chyba nie jestem zainteresowana, dziękuję -
Zamykam drzwi, jednak z drugiej strony kobieta przytrzymuje je ręką.
- Ewangelia św. Mateusza mówi nam, że... -
- Tak, to jest na pewno bardzo ciekawe ale może kiedy indziej. Wezmę broszurkę, poczytam i się odezwę ok? -
Jakoś udaje mi się zamknąć drzwi i wlokę się do pokoju.
Będąc jedną nogą w łóżku, słyszę domofon. Siłą woli zmuszam się żeby zawrócić.
- Jajka - słyszę po drugiej stronie słuchawki - chce Pani jajka? -
- Nie, dziękuję ale niech Pan wejdzie, może sąsiedzi wezmą -
Ponowny marsz do łóżka i ponowny dzwonek.
Dlaczego. Dlaczego ludziom tak bardzo nie podoba się pomysł zostawienia mnie w spokoju jeszcze przez co najmniej godzinę.
Kto ich skrzywdził i dlaczego oni krzywdzą mnie.
Podchodzę do słuchawki i pod wpływem rosnącej frustracji odpowiadam:
- Nie potrzebuję jajek, a Jezusa przyjmuję dopiero po dwunastej, coś jeszcze? -
- Ulotki? - słyszę po drugiej stronie - mogę wejść? -
Otwieram i modlę się, żeby limit na użycie domofonu już się na dziś skończył.
Kładę głowę na poduszce. Z pokoju dochodzi miarowe:
*Pisk* *Pisku pisk* * pisk*
- Morfina kocham Cię całym sercem ale jak za chwilę nie odłożysz tej piszczącej piłki, to zrobię z Ciebie dywan -
Już myślę, że poskutkowało i znowu zaczynam przysypiać, ciesząc się błogą ciszą. Już, już właściwie mnie tu nie ma duchem.
Wtedy to właśnie prosto w moje ucho uderza głośne:
*PIIISK*
Otwieram oczy, sprawdzam czy ucho nie krwawi, a moje bębenki jeszcze istnieją i widzę psi pysk 5 cm od mojej twarzy, trzymający piłkę piszczusię.
Ten kto powiedział, że zwierzęta nie są złośliwe, chyba nigdy nie miał psa.
Było oczywiście po spaniu, także chciałam serdecznie podziękować wysłannikom Jezusa, sprzedawcom jajek i ulotkarzom za ten jakże piękny poranek.
Może jeszcze producentom piszczących piłek... im to już szczególnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz