Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 1 marca 2020

Rudy kot i ruda Ruda

Podczas popołudniowego spaceru z Morfiną, zadzwonił do mnie telefon.

- Hej, jesteś w domu? - spytała Ruda.
- Obecnie? Nie.
- Ku*wa. A gdzie jesteś?
- Z psem na spacerze.
- Ale blisko domu gdzieś jesteś?
- Powiedzmy.
- Ok - rzekła Ruda, rozłączając się.
- Hej, czekaj, ale co chcesz? - spytałam, lecz odpowiedziała mi cisza.

Jakieś piętnaście minut później telefon zadzwonił ponownie.

- Znasz się na kotach? - spytała Ruda i to pytanie tak mnie zaskoczyło, że na chwilę odsunęłam od siebie komórkę, by spojrzeć na jej ekran i upewnić się, że rozmawiam z właściwą osobą - Halo?
- Ruda, Ty się dobrze czujesz?
- Zamknij się. Potrzebna mi pomoc z kotem.
- Ale... Ty nie masz kota.
- No co Ty ku*wa nie powiesz. Pojedziesz ze mną, to Ci wszystko wyjaśnię po drodze.
- Czekaj, gdzie?
- Do kota, mówię chyba przecież.
- Ale jakiego kota?
- Co za różnica? Jesteś pielęgniarką, nie? Obowiązuje Cię przysięga jakaś, że będziesz pomagać zwierzętom, czy ch*j wie co.
- Technikiem weterynarii...
- No właśnie.
- Ale ja nie wiem o czym Ty mówisz. Jaki kot, gdzie?
- Niedaleko. Masz jakąś klatkę?
- Dla kota?
- Nie ku*wa, dla żyrafy. Krycha obudź się.
- Nie mam.
- Szlag. Jak możesz nie mieć?
- Nie mam kota.
- Ale masz inne zwierzęta.
- Ale nie mam kota.
- Musimy mieć klatkę.
- Po co?
- A jak chcesz go przewieźć?
- Gdzie go wieziemy?
- Ku*wa Krycha, dużo masz jeszcze pytań? 
- Damian ma transportery dla kotów, może nam pożyczy jeden.
- O, widzisz, dobra. Dzwonię do niego, narka.

W dalszym ciągu nie wiedziałam o co chodzi, ale miałam świadomość, że na więcej informacji nie ma co liczyć, więc wzruszyłam ramionami i wróciłam do domu.

Pół godziny później pod mój dom podjechała Ruda i pod groźbą zapukania do Anonimki, zmusiła mnie do podróży.

- Gdzie jedziemy? - zapytałam.
- Najpierw podjedziemy jeszcze po Napoleona. Nie będę się produkować dwa razy.
- Czyli on też nie wie o co chodzi?
- Wie, że ma zabrać transporter i jakąś przynętę.
- Jesteś pewna, że się dzisiaj dobrze czujesz?
- Milcz.

Tak więc milczałam, a kiedy dosiadł się do nas Damian, oboje przyglądaliśmy się Rudej, licząc na wyjaśnienia.

- Ktoś mi powie o co chodzi i po co nam transporter? - zapytał Damian.
- Trzeba złapać jednego kota, a ja go nie dotknę - odparła Ruda.
- Ok, a czyj to kot?
- Nie wiem.
- To po co go chcesz łapać?
- Kręcił się u mnie pod barem i próbował włazić jak ktoś otwierał drzwi, to go przeganiałam. Wystarczy, że menele syf wnoszą, nie jest mi potrzebny jeszcze brudny kot. No i przez tydzień nie przychodził, to myślałam, że się dziada pozbyłam. Wczoraj wrócił i cały dzień darł ryja pod schodami, ale jak go próbowałam przegonić, to się tylko ch*j zjeżył i oparł się o ścianę. Miałam go miotłą za płot przepchnąć, ale zamknął dziób, to go zostawiłam. Jak w nocy wyrzucałam jakąś ku*wę co się rzucała i szukała zaczepki, bo jej morda wysychała, a kasa się skończyła, to ten pchlarz był w tym samym miejscu, tylko tak dziwnie bujał głową. Wcześniej jacyś żule się próbowali dostać do środka i coś się pluli przed budynkiem, zaczęli mi stoły na zewnątrz przestawiać, to wzięłam gaz i pożegnałam towarzystwo. Nie wiem czy kot przypadkiem nie oberwał, może te żule go przestawiły też trochę, ale on dziwny jest. Głową na boki kiwa, nie wstaje, może go ktoś przekopał, może się pod samochód wpakował, może chory jest, nie wiem ku*wa, ale pod barem mi leżeć nie może.
- Aha... a to czemu w takim razie go nie przepchnęłaś za bramę?
- Coś go je*nie i będzie rozciapany na ulicy leżał i klientów odstraszał?
- Jak idą do baru, w którym Ty pracujesz, to rozciapany kot raczej na nich wrażenia nie zrobi.
- A chcesz zęby stracić?
- Najpierw sobie załatw drabinę. To trochę wygląda jakby Ci zależało - odparł Damian.
- Faktycznie, tak jakbyś się o kotka martwiła. Czyżby serduszko z kamienia się kruszyło? - dodałam.
- Poje*ało Was chyba. Gdzieś mam co z nim zrobicie, ma mi zniknąć spod baru.
- To czemu nie zadzwoniłaś do schroniska, do OTOZ? - spytał Damian - Marnujesz paliwo i czas dla jakiegoś kota?
- Zaraz wysiądziesz i dalej pójdziesz na pieszo jak się nie zamkniesz.
- Ale czego od nas właściwie oczekujesz?
- Następny ku*wa nieprzytomny. Coś mu jest, a Krycha się zna, nie? Ty masz klatkę. Oboje bierzecie zwierzęta jak po*ebani, to chyba logiczne.
- Ale ja mu na ślepo nie postawię diagnozy bez badań. To potrzebny jest weterynarz - odpowiedziałam - Poza tym nie biorę teraz zwierząt nawet na tymczas. Mam zapchany grafik.
- Ja go mogę wziąć, ale Krysia ma rację. Trzeba go najpierw zbadać - rzekł Damian.
- Ja mam w dupie jak się podzielicie - odparła Ruda.
- Ale ktoś nas musi zawieźć do weterynarza, a w weekend to tylko całodobowe kliniki.
- To Was zawiozę.
- Tobie zależy - uśmiechnął się Damian - Kto by pomyślał.
- Jeszcze raz rzucisz czymś takim i Ci skręcę kark. W dupie mam tego wszarza.
- Uwielbiam się z Tobą droczyć.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się sporej wielkości rudy kot, leżący na kartonie. Zwierz spojrzał na nas przelotnie i wrócił do drzemki.

- A ten karton to Ty mu dałaś? - spytałam i zostałam znokautowana spojrzeniem.
- Ciocia Ruda się martwiła, żeby kotku nie było zimno pod dupką. Rudzi muszą trzymać się razem - zaśmiał się Damian i na wszelki wypadek odsunął się na bezpieczną odległość.
- Wiedziałam, że tego ku*wa będę żałować - westchnęła Ruda.
- Komuś się tu upasło, ciocia Ruda Cię dokarmiała co? - spytał kota Damian, zbliżając się do niego powoli i otwierając transporter.

Kot prychnął i rzucił się do ucieczki, ale jego zaburzenia równowagi naprowadziły go prosto na moją nogę. Korzystając z okazji, złapałam zwierzaka za skórę na karku i spacyfikowałam zanim ostre pazury zdołały dobrać się do mojej kurtki. Kiedy chciałam włożyć kota do transportera, udało mu się wyślizgnąć i przebiec slalomem między krzesełkami.
Znaleźliśmy go skulonego pod płotem.

- Czekaj, weźmiemy go sposobem - powiedział Damian, wyciągając z kieszeni tubkę z narysowanym kotkiem.
- Co to jest? - zapytała Ruda.
- Rybna pasta dla kotów. Nie ma kota, który się temu oprze.

Zwierzak, kiedy tylko wyczuł smakołyk, zaczął węszyć w powietrzu i niepewnie turlać się w stronę ręki, która trzymała tubkę.

- Je*any zaklinacz - rzuciła Ruda, przyglądając się zwierzakowi, który zlizywał z apetytem rybną pastę i podążał za Damianem w kierunku transportera.
- Kto ma żarcie, ten ma władzę - odpowiedziałam, blokując kotu drogę ucieczki.
- Nie jest wychudzony, może ma właściciela - powiedział Damian, wabiąc kota do transportera. Zwierzakowi nie odpowiadał jednak pomysł ograniczenia wolności i nie dawał się przekonać do wejścia do środka.
- Daj kawałek tego kartonu na którym leżał - powiedziałam do Rudej.
- A w życiu Ci tego nie dotknę - odparła Ruda.
- Ruda, po prostu go podaj. Szturchnij go nogą, tylko tak, żeby się nie wystraszył. Włożymy mu to do środka, nałoży się na to tej pasty i może wejdzie.

Pech chciał, że ktoś z drugiej strony budynku wyprowadzał akurat bardzo rozszczekanego psa i kot spłoszył się, chowając się za krzakami. Zwierzak usiłował też ratować skórę, wybiegając na ulicę.

- Co trąbisz palancie?! - darła się Ruda, stojąc przy krawężniku i zabezpieczając drogę - Do dupska sobie natrąb!

Kot w tym czasie nie dawał się otoczyć i udało nam się zamknąć go w transporterze dopiero, kiedy ściemniło się już na dobre, a zwierz zdążył pochłonąć pół tubki wabika.

- Dobra, jedziem - oświadczył Damian, siadając na tylnym siedzeniu w samochodzie i kładąc transporter z kotem obok siebie - Nastawić Ci GPS?
- No raczej - odparła Ruda, przyglądając się z niesmakiem jak chłopak głaszcze głowę kota przez kraty - On może mieć pchły, jesteś obrzydliwy.
- Oj nie mów tak, bo mu będzie przykro.
- ... i po*ebany.
- Trzeba będzie sprawdzić czy ma czipa - powiedziałam.
- Co ma? - spytała Ruda.
- Czipa pod skórą z danymi właściciela.
- Co wy ku*wa robicie tym zwierzakom.
- To nie boli. To tylko taki nadajnik.
- A jak nie ma, to się rozwiesi ogłoszenia. Może komuś zwiał z domu - odparł Damian.
- Skąd wiesz, że to chłopak? - spytałam - Może to dziewczynka.
- Ty stałaś od tyłu.
- Ale pod ogon mu nie zaglądałam.
- Dajmy mu jakieś robocze imię. Tylko neutralne, żeby pasowało do samiczki i do samczyka.
- Po co? - spytała Ruda.
- Możemy go wołać "Rude", ale to już jest zajęte.
- Mam się zatrzymać?
- Proponuję Toffi - rzekłam.
- Czy Tobie wszystko kojarzy się z jedzeniem? - zapytała Ruda.
- Cicho, jest Rudy, to pasuje.
- Może być Toffi - odparł Damian.

Dotarliśmy do kliniki, odczekaliśmy swoje w poczekalni z nagłymi przypadkami i weszliśmy trójką do gabinetu.

- Troje ludzi z jednym zwierzakiem? - spytał lekarz.
- Złapaliśmy kota. Chcielibyśmy sprawdzić czy do kogoś należy i zobaczyć co mu jest, bo zatacza się, nie może złapać równowagi, buja głową - powiedziałam.
- To to nie jest Państwa kot?
- No, nie.
- To najpierw go zeskanujmy, bo za jego leczenie to muszą odpowiadać właściciele, którzy mogą sobie nie życzyć.
- Nawet jeśli to my zapłacimy?
- Nawet. Wyjątkiem jest zagrożenie życia.
- Pierwszy raz słyszę taką praktykę.
- No tak jest. Już miałem taki przypadek, że ktoś przyprowadził psa, którego znalazł, podał mu środek odrobaczający, bo nie chciał, żeby w domu zaraził inne psy, a jak się znalazł właściciel, to były problemy, bo pies już był po odrobaczaniu. Różnie się dzieje. Trzeba kotka wyjąć najpierw z transportera.

Mimo iż kot zapierał się jak mógł, został wyciągnięty na kozetkę, gdzie jeżąc się i prychając wyrażał niezadowolenie z sytuacji, w której się znalazł.
Ku naszemu zdziwieniu, kot okazał się być zaczipowany. Weterynarz zadzwonił pod podany numer i dowiedział się, że owszem, ludzie widniejący w systemie byli kiedyś właścicielami Mruczka, ale oddali go znajomym, ponieważ w domu pojawiło się dziecko i kot stał się wobec niego agresywny. Nowi właściciele najwidoczniej nie postarali się o zmianę danych w systemie, więc wykrywał on tylko poprzednich opiekunów. Kobieta obiecała, że jak najszybciej skontaktuje się ze znajomymi i oddzwoni do weterynarza.

- No dobrze, to mamy teraz czekać na telefon? - zapytał Damian, biorąc kota na ręce.
- Mogę go zbadać, ale o leczeniu decyzję podejmuje prawowity właściciel.
- To chociaż go zbadajmy.
- Mogę go obejrzeć i pobrać krew, ale żeby mu podać "głupiego jasia" do zdjęcia RTG muszę mieć zgodę właścicieli. Gdyby ich nie było w bazie, to nie byłoby problemu. Mógłbym wtedy wpisać kogoś z Państwa, ale oni się nie zrzekli praw.
- Przecież to jest chore - powiedziała Ruda.
- Nie ja ustalam prawo, ja nie chcę mieć problemów.

Kotu została pobrana krew (po walce mojej, Damiana i dwóch techników), zwierz dostał kroplówkę nawadniającą (jako jedyną, jaką mógł dostać bez zgody właściciela), a jego stan (kot okazał się być chłopcem) został określony jako stabilny. Właściciele dalej nie oddzwaniali, więc weterynarz wykonał ponowny telefon. Okazało się, że była właścicielka "zupełnie o tym zapomniała, bo jest taka zalatana" i postanowiła podać numer do obecnych właścicieli, żeby lekarz sam się z nimi skontaktował. Kilka pierwszych połączeń było głuchych, ale po kolejnym sygnale, głośne "Co?!" usłyszeli już wszyscy. Doktor wyjaśnił opiekunowi sytuację i poprosił o przyjazd, ponieważ zwierzę mogło wymagać leczenia.

Właśnie tutaj zaczęły się problemy.

Telefon po chwili przejęła kobieta, która oświadczyła, że jeśli ktoś wywiózł jej kota kilka miast dalej do kliniki, to powinien go odstawić w miejsce, gdzie go znalazł, bo ona nie będzie za nim jeździć nie wiadomo gdzie. Ryś (imię kota) był ponadto kotem wychodzącym i wracał kiedy mu się podobało. Kobieta obiecała przyjechać dopiero, kiedy weterynarz poinformował ją ile kosztuje hotelik dla zwierząt, w którym umieszczą kota, jeśli jego właściciele się po niego nie zgłoszą.

- Możemy im go przywieźć, tylko niech się zgodzą na leczenie - podpowiedział lekarzowi Damian.
- Właściciele się nie zgadzają - odpowiedział po chwili doktor.
- Nawet jak my zapłacimy?
- Nawet.
- Ale jego i tak trzeba będzie leczyć.
- Pewnie chcą przyjechać i zobaczyć na własne oczy, że zwierzak wymaga leczenia.

Przez następne dwie godziny siedzieliśmy w oddzielnym pomieszczeniu, czekając na właścicieli i pilnując, żeby zwierzak nie zerwał sobie kroplówki.
Kot na początku bardzo się opierał i usiłował wymordować wszystkich ludzi w klinice, ale później zmęczył się walką i zasnął Damianowi na kolanach. Nie mruczał, ale można było zauważyć jego zadowolenie z faktu drapania za uchem.

Na miejscu ostatecznie pojawili się właściciele zwierzaka i pytając "Co to za ludzie?!", w bardzo agresywny sposób starali się uzyskać od lekarza wszystkie informacje. Usłyszeliśmy, że porwaliśmy kota, który jest wychodzący i zabraliśmy go z podwórka bez potrzeby, więc mają nadzieję, że pokryjemy wszystkie koszty, skoro go przywlekliśmy do kliniki na własną rękę.
W tym momencie uruchomiła się Ruda.

- Je*ane odpady. To jest ku*wa Wasz kot, który tygodniami jest poza domem i chu*a Was to obchodzi. Obcy Ku*wa ludzie go wiozą do lekarza, bo Wy macie wy*ebane, chociaż to jest Wasz zasrany obowiązek i jeszcze ku*wa pretensje?! Jak się ku*wa zaraz nie zaczniecie zachowywać jak ludzie, a nie jak je*ani neandertalczycy, to mi będziecie za paliwo zwracać i ch*ja mnie obchodzi czy macie, czy nie, bo równie dobrze mogłam pchlarza wy*ebać na ulicę, a Was zaraz za nim. Jeszcze raz go zobaczę jak się włóczy pod lokalem, to Wam ku*wa zarysuję samochód śrubokrętem z każdej strony i poprzebijam opony. Jak tylko stąd wyjdziemy, to zobaczę jakie macie tablice i choćbym miała szukać cały dzień, to Was znajdę, je*ani podludzie!

Weterynarz był w takim szoku, że nawet Rudej nie zatrzymywał, ale po wszystkim kazał jej się uspokoić i odsunąć na bok. Właściciele kota stali w miejscu i chociaż mężczyzna chciał coś odpowiedzieć, to kobieta zatrzymała go i wytłumaczyła lekarzowi, że dalej kota będą leczyć już w swoim mieście i pójdą z nim do gabinetu w poniedziałek, żeby nie płacić 200% ceny w weekend, skoro jego stan nie zagrażał życiu i zwierzak czuł się już trochę lepiej.

Damian wyszedł z inicjatywą i zaproponował właścicielom adopcję kota, jeśli Ci mieli problemy finansowe. Propozycja została jednak odrzucona, ponieważ opiekunowie "bardzo się z kotkiem zżyli".

Rachunek został uregulowany, kot powędrował do właścicieli, a my z pustym transporterem wróciliśmy do samochodu, gdzie Ruda zrobiła zdjęcie numerów rejestracyjnych auta opiekunów, uświadamiając im tym samym, że mówiła poważnie.

Pozostaje nam mieć nadzieję, że właściciele podejdą do sprawy odpowiedzialnie i jeśli to nie było tylko odwodnienie lub zatrucie, zdecydują się na leczenie kota. Na to, że nie będą go już wypuszczać samowolnie raczej nie ma co liczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz