Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 2 marca 2020

To nie są zabawki

Moja mama nie jest fanką trzymania w domu zwierząt. Zgodziła się na nie i toleruje je, ale nie przykłada ręki do opieki nad nimi i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Jej niechęć jest tłumaczona tym, że nie została nauczona miłości do zwierząt od wczesnego dzieciństwa. Ta teoria ma jednak mankament - ja również nie. Moja rodzina nigdy nie była prozwierzęca i jedyną osobą, która przemawiała za pupilami, była moja babcia (jednocześnie swoich własnych zwierząt nie posiadała).

Niezależnie od przyczyny, rozumiem takie stanowisko. Są ludzie lubiący zwierzęta i tacy, którzy za nimi nie przepadają. Jedni kochają dzieci, inni nie mają do nich cierpliwości. Są miłośnicy musztardy i miłośnicy ketchupu, wszystko gra.

Problem zaczyna się jednak, kiedy brak zrozumienia drugiej strony równa się ignorancji.

Pewnego dnia moja mama poinformowała mnie, że przyjedzie do niej znajoma z czwórką dzieci. Metraż mamy niewielki, a ja zaznaczyłam, że dzieciaki nie mają wstępu do mojego pokoju. Są chwile, kiedy pracuję i cenię sobie prywatność. Powiedziałam też jasno i wyraźnie, że nie istnieje możliwość wyciągania szczurów z klatki. Młodociane mogły sobie pooglądać zwierzaczki przez kratki, ale jeśli towarzyszyć temu miały piski, wpychanie palców przez pręty, czy inne tego typu zachowania, oglądanie mogło zakończyć się wcześniej. Dzieci mogły też bawić się z psem, ale na moich zasadach. Żadnego ciągnięcia za futro, czy ogon i jeśli zwierz miał dość, zabawa się kończyła. Nie było mowy o przeszkadzaniu psu w legowisku, czy przy jedzeniu. Zwierzęta to nie zabawki.
Rodzicielka sprawiała wrażenie jakby uważała, że przesadzam, ale zaakceptowała te zasady i zrozumiała co chciałam jej przekazać.

Pomyliłam się.

Kiedy mała szarańcza wpadła do domu, wiedziałam już, że kroją się kłopoty. Nie mam nic do dzieci. Często ich pilnuję i sprawuję nad nimi opiekę. Wiem jak z nimi postępować. Widziałam w swoim życiu wiele grzecznych, jak i niegrzecznych karzełków. To co się działo przechodziło jednak wszelkie pojęcie. Młodociani w przedziale 3 - 10 lat byli zupełnie poza jakąkolwiek kontrolą rodzicielki, która w spokoju piła kawę, kiedy jej dzieci robiły to, na co tylko miały ochotę. Jako, że nikt nie kwapił się do przedstawienia młodym zasad, zebrałam je wszystkie i wytłumaczyłam co pieskowi robić wolno, a czego robić nie wolno. Mam wrażenie, że ze wszystkich moich słów dotarła do dzieci może połowa. Miały absolutnie w nosie co mówiłam, a ich prawna opiekunka zupełnie je ignorowała.

Wytłumaczyłam dzieciom, że szczurków nie wyciągamy, nie wsadzamy paluszków do środka i nie krzyczymy. Jedno z berbeci popłakało się, że nie pozwalam dotknąć gryzoni i uciekło do mamy, a reszta wydawała z siebie dźwięki o decybelach większych niż start rakiety, kiedy tylko któryś ogon zmienił położenie. Całe towarzystwo musiało więc zostać wyprowadzone i do wyjących syren dołączyły jeszcze dwie sztuki. Matka dzieci spojrzała na mnie jak na SS-mana i kazała wytłumaczyć dlaczego jestem tak niemiła dla młodych gości. Moje tłumaczenia odbiły się od ściany i wróciły do mnie razem z irytacją mojej własnej matki. Przez kolejnych piętnaście minut stałam przy drzwiach, trzymając za klamkę i uniemożliwiając młodym dostanie się do mojego pokoju, do którego chciały za wszelką cenę wejść. Argumenty pod tytułem: "To tylko dzieci" i "Przecież nic im nie zrobią, daj im potrzymać na chwilę", zupełnie do mnie nie przemawiały. Zostałam uznana za "złą panią" i po godzinie płaczu dzieci odpuściły.

Koniec problemów? Niestety nie.

Kiedy zobaczyłam, że pomimo moich próśb i zakazów, dzieciaczki starają się dokarmiać Morfinę pysznościami ze stołu, jeździć na jej grzbiecie, czy ciągnąć ją za łapy, oświadczyłam, że zabawa z pieskiem dobiegła końca, jeśli żadne polecenia do nich nie docierały.

Kolejny płacz, kolejne zgrzytanie zębami obu dorosłych kobiet, a po wyjściu gości, kolejna kłótnia z rodzicielką. Dowiedziałam się, że przynoszę jej wstyd i jestem wobec zwierząt nadopiekuńcza, a nawet zaborcza. Posypało się również wiele słów, które nigdy z ust matki paść nie powinny, ale do których jestem już przyzwyczajona.

Wszystko dlatego, że istnieją zasady, które należy respektować. Przebywanie pod czyimś dachem nie może być równoznaczne z całkowitym podporządkowaniem się i porzuceniem własnych reguł. Nie można komuś nakazać bycia swoim własnym klonem.

Nie ma niczego złego w braku zrozumienia pomimo chęci. Dużo gorsza jest ignorancja i wiara we własną nieomylność.

Pomimo przeprowadzonej rozmowy i porównaniu zabawy zwierzętami do przebierania noworodka i wożenie go w zabawkowym wózku przez inne dzieci, nie sądzę, żebym została właściwie zrozumiana.

Nie chcę, żeby ktoś odebrał to jako rant na moją matkę. Posłużyła tu jedynie za przykład. Słuchajmy się nawzajem i szanujmy zasady innych ludzi, nawet jeśli nie do końca rozumiemy ich motywy. Oczywiście o ile wiemy, że nikomu one nie szkodzą. Empatia jest bardzo ważna, chociaż czasami trudno ją osiągnąć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz