Spacer nr 15 247. Morfina na smyczy, z pyskiem przy moim kolanie. Idziemy dość szybko, właściwie truchtem bo za godzinę powinnam być już na zajęciach z finansów. Z naprzeciwka, ku nam, noga za nogą kroczy starszy pan z rosłym, białym psem na smyczy, sięgającym mu do połowy uda. Na oko miks Cane Corso z Mastifem angielskim, ale to bez znaczenia.
Pierwsza zasada wymijania się dwóch psów mówi o tym, że zwierz ma iść możliwie jak najbliżej nogi opiekuna i po jego zewnętrznej stronie. Tak żeby psy odgrodzone ciałami nie miały ze sobą kontaktu.
Schematycznie powinno to wyglądać tak:
I na początku faktycznie wygląda, Morfina zmienia nogę z lewej na prawą płynniej niż znikają moje pieniądze z konta po wizycie u weterynarza, a biały Molos idzie już po właściwej stronie od początku.
Niestety kiedy tylko właściciel psa nas zauważa, harmonię szlag trafia i ręka dzierżąca smycz zostaje zmieniona. Człowiek cmokając do Świniaka krzyczy z daleka:
- Pies, czy suka?
Musi widzieć jakim tempem idziemy, nie ma opcji żeby nie widział. Odpowiadam jednak w biegu:
- Suka.
Jakby to miało w tym momencie jakieś znaczenie.
Słowo to okazuje się być zaklęciem zwalniającym uścisk mężczyzny i pozwalającym smyczy na opadnięcie na ziemię. Początkowo wydaje mi się, że smycz wyślizgnęła się człowiekowi z ręki, ale kiedy mężczyzna zachęca psa do pobiegnięcia w naszą stronę uświadamiam sobie, że to zabieg celowy.
Białe i wielkie toczy się ku nam. Jestem zmuszona przystanąć. Mój pośpiech na nic się teraz nie zda. Psy się zaraz spotkają.
Mężczyzna kroczy dumnie za pieszczoszkiem i z uśmiechem na twarzy rzecze:
- Dobrze, że nie pies, bo by się rzucił. Suki lubi.
Staram się oddychać głębiej i wypuścić pokłady nagromadzonej frustracji razem z powietrzem.
- No dobrze, a nie chce pan wiedzieć, czy moja lubi psy? Może jest agresywna, ma cieczkę, lub cokolwiek innego i naraża pan teraz swojego psa na pogryzienie.
- Pani, on to się obroni jak go ugryzie. Poza tym ta rasa to nie gryzie. Te Labradory to łagodne są.
Raz, dwa, trzy...
- Nie wie pan tego. Każdy pies jest inny, niezależnie od rasy.
- Przecież się grzecznie witają.
... dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście...
- A jakby miała cieczkę, to najwyżej by były szczeniaczki.
... sto czterdzieści sześć, sto czterdzieści siedem...
- Proszę pana. Normalnie nie mam nic przeciwko witaniu się psów. Teraz jednak mi się spieszy i widział pan to po tym, że skróciłam psa i krokiem Korzeniowskiego szłam w przeciwną stronę. Proszę więc wziąć psa na smycz.
- No niech się przywitają.
... tysiąc osiemset cztery, tysiąc osiemset pięć...
- Już się przywitały, mi się naprawdę teraz spieszy, więc pobawią się kiedy indziej. Jak go pan nie zabierze będzie za nami szedł i utrudniał odejście.
- Chodź no tu, bo pani jest jakaś nawiedzona - odpowiada człowiek z kwaśną miną podnosząc smycz z ziemi.
Odchodzimy. Pan jednak zmienia kierunek i podąża za nami. Idzie powoli, ale trudno mi skupić na sobie Morfinę, która ogląda się na szczekającego za nią psa.
Pozostaje liczyć do miliona i próbować zdążyć na ostatni autobus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz