Wchodzimy na psią górkę. Ja, smycz i mój narkotyk na jej drugim końcu. Czworonogi biegają, taranują się nawzajem i ślinią jeden drugiego. Spuszczam więc moje futro jako, że wszystkie psy hasają sobie wesoło na waleta bez smyczy. Podczas kiedy Morfina zapoznaje się z towarzystwem, ja stoję między innymi właścicielami.
Świniak kroczy ze swoim maleńkim kijkiem za jakimś Owczarkiem który znalazł chyba największą kłodę w okolicy. W skrócie - psy świetnie się bawią.
Na pole wchodzi nowy obywatel czworonożnej społeczności wraz ze swoim panem, wlekącym się za nim 500 metrów dalej. Młode gniewne, którego tatusiem mógł być Jamnik, a mamusią coś kudłatego już na starcie drze paszczu na wszystko co się rusza. Psy przyglądają mu się jak zjawisku z innej planety i odskakują zaskoczone kiedy zamiast z kulturalnym powąchaniem tyłka, spotykają się z zębami i warkotem małej kosiarki.
Chcąc pokazać kto tu jest prawdziwym bossem imitacja Jamnika podbiega do Morfiny w trybie diabła tasmańskiego. Pełna furia. Moja trzydziestokilowa ciapa nie wie co robić. Patrzy na to małe, wściekłe stworzenie z góry i będąc hipisem i pacyfistą jakim jest, usiłuje merdaniem i uśmiechem przekonać wroga do przejścia na dobrą stronę mocy.
Osobisty urok suczy nie robi jednak na psiaku wrażenia i wywijając wargi po same czoło próbuje on przestraszyć przeciwnika kłami wielkości wykałaczki. To przerażające widowisko robi wrażenie tylko na Morfinie. Widzę jak mój pies kładzie się na ziemi i nie przestając merdać usiłuje uspokoić natręta, obdarowując mnie spojrzeniem pt. "Matka, to na mnie szczeka, interweniuj". Kwestią czasu jest jej pisk i chowanie się za moimi nogami, jak to ma w zwyczaju robić żeby uniknąć starcia.
- Może pan zabrać psa, albo go uspokoić? - pytam mężczyznę któremu udaje się w końcu wpakować na górkę - Terroryzuje mi sukę.
- He he he. Przecież on taki mały. To tak słodko wygląda - słyszę w odpowiedzi i już wiem, że będzie ciężko.
- No mój pies nie wygląda jakby się świetnie bawił. Proszę go zabrać.
- Przecież nic jej nie zrobi. On tak tylko doskakuje, ale nie ugryzie.
- A skąd pan wie, że moja nie ugryzie?
Mężczyzna obdarowuje mnie przeciągłym spojrzeniem niedowierzania. Fakt. Patrząc na moją fokę, która zaraz sturla się z górki na sam dół żeby tylko uwolnić się od szczekacza raczej można mieć pewność co do jej zamiarów.
- Niech pan odwoła psa, albo ja go odwołam ręcznie - mówię do człowieka o szerokim uśmiechu, ale nie brzmi to chyba przekonująco, bo mężczyzna nawet nie patrzy w moją stronę.
Morfina w tym czasie przepycha swój patyk w stronę najeźdźcy, oferując mu drobną łapówkę za pokój. Warkot tylko przybiera na sile, więc suka wstaje i unikając kontaktu wzrokowego odchodzi powoli w moją stronę, zerkając co chwila na agresora z miną mówiącą: "W domu mam trzech małych braci. Rozniosą Cię. Jesteś u mamy".
Wychodzę ptysiowi naprzeciw i rozdzielam nogą ujadacza który przykleił się mojemu psu do ogona. Nie kopię go, a jedynie blokuję mu dalsze podążanie za Morfiną bosą stopą, odzianą tylko w japonkę. Jeśli już ktoś ma być pogryziony to lepiej żebym to była ja.
- E, co robisz? - cuci się właściciel małej kluski - Zostaw go, bo ja Twojego kopnę.
- Nie kopię go, tylko oddzielam od mojego psa - mówię powoli i wyraźnie, pokazując nogę która nawet nie dotyka warczącej kosiarki. Przez ujadanie groźnej wydry mężczyzna chyba mnie nie słyszy i widzę, że podchodzi do kręcącej się na uboczu Morfiny.
Jeśli ją tknie, czeka go dekapitacja, oraz kończyny poskładane w żurawia origami.
Ruszam w jego stronę, zostawiając na chwilę małego natręta, jednak uprzedza mnie właściciel Owczarka.
- Ej. Bierz tego swojego ujadacza, bo mój mu zaraz zrobi sajgonki z wnętrzności - mówi mężczyzna, nie wyciągając peta z ust. Tuż po tym zdaniu następuje pisk. Odwracam się. Młode gniewne jest spanikowane i trybem zająca ucieka slalomami przed warczącym Owczarkiem. Najwidoczniej nie każdego psa da się zastraszyć jak mojego. Owczarkowi włącza się tryb pogoni i wymijając inne psy namierza małą parówę, zmniejszając dzielący ich dystans. Małe nóżki jamnikowatego stworzenia nie dają rady i goniący go pies właściwie siedzi mu już na ogonie.
- Milo! Milo do mnie, szybko - nawołuje mężczyzna, odpuszczając podążanie za moim psem. Ma teraz inne zmartwienie. Milo jednak nie słyszy i w panice biegnie w kierunku przeciwnym do swojego właściciela.
- K*wa mać, zabierz tego swojego potwora. Zagryzie go przecież - wrzeszczy spanikowany mężczyzna do właściciela Owczarka.
- Przecież oni się tylko bawią. Zobacz jak słodko. On mu nic nie zrobi, on tak tylko doskakuje - dostaje w odpowiedzi i na jego twarzy maluje się histeria połączona z niedowierzaniem. Futrzany parówek drze się wniebogłosy, Owczarek już prawie trąca go nosem, a Morfina wącha się z jakiś Dalmatyńczykiem, niezainteresowana całą sytuacją.
W ostatniej chwili kiedy każdy myśli, że cała trawa zbroczona będzie krwią traktorka, właściciel Owczarka gwiżdże i wołając "Wer, zostaw, do mnie!" odwołuje psa, który niechętnie przerywa pościg, patrzy chwilę za uciekającą ofiarą i wraca truchtem do opiekuna.
- Nienormalni wszyscy jesteście! Znęcać się nad najmniejszym! Nieodpowiedzialność! - pokrzykuje właściciel uciekającego psiaka i próbuje dogonić swoje zwierzę skręcające właśnie w pełnym pędzie na drugi trawnik.
Kiedy mężczyzna znika nam z oczu, na górce ponownie robi się cicho, Wer wraca do porzuconej kłody i przechadza się z nią pomiędzy innymi psami. Nic nie warczy i nie ujada. Psy wracają do zabawy.
Teraz należy odpowiedzieć sobie na pytanie: kto tu był właściwie nieodpowiedzialny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz