Fragment ziemi dotkniętej porannymi promieniami słońca, które wyrwało się z objęć zimy dotyka ciemność. Cień pokrywa okoliczną roślinność, odbiera światło żywym stworzeniom. To nie zaćmienie, coś zakrywa niebo. Jest wielkie i nieprzyjazne. Obiekt zsyła na zamarzniętą glebę złoty deszcz. To dar, czy przekleństwo? Ulewa przybiera na sile. Barwna woda płynie strumieniem i porywa wszystko co znajdzie na swojej drodze. Trawa ugina się od prądu nurtu. Nieostrożne dzieci, które nie zdążyły zauważyć niebezpieczeństwa w porę, oddzielają się od matek. Walczą o przetrwanie, uczepiając się przepływających obok patyków. Porywane są całe domy.
Deszcz ustaje. Słońce wraca na zniszczone powodzią ziemie. Rodziny mrówek szukają ocalałych wśród traw i zalanych terenów. Nie wszystkie dzieci wrócą jednak do swoich mrówczych rodzin. Wiele owadów straciło w tej katastrofie bliskich. Straty miniaturowego świata są potężne, ale wielka bestia postanawia być litościwa i oszczędzić maluczkim dalszych dewastacji. Podnosi swój futrzany tyłek i opuszcza miejsce rzezi niewinnych. Dla mikroświata oznacza to ocalenie i jednoczesne okrucieństwo bóstwa złotego deszczu, dla mnie - że pies skończył sikać i możemy iść dalej.
Z obserwacji zalanego mrowiska wyrywa mnie krzyk kobiety. Spoglądam na niewiastę na pierwszym piętrze. Szlafrok, czapka, lokówka w ręce. Stoi na balkonie i zdziera struny głosowe, machając lokówką w moją stronę:
- Szczać tymi psami gdzie indziej! -
Rozglądam się dookoła. Zielony skwerek, żadnych znaków zakazujących wyprowadzania psów (które swoją drogą są niezgodne z prawem), żadnych klombów, czy innych roślin dekoracyjnych. Ot taki sobie trawnik pośrodku niczego. Dwa drzewa i bloki dookoła. Wracam więc wzrokiem do królowej poranka i jedyne na czym mogę się skupić to technika kręcenia włosów w czapce.
- Dlaczegóż to? - pytam wyrażając swoje zdziwienie uniesionymi brwiami.
- Bo potem moja nie może wyjść, bo się boi większych psów i wszędzie nimi czuć -
Patrzę w oblicze majestatu niezdolna wydusić słowa. Mój mózg wysyła komunikaty o błędach, próbując dojść logiki balkonowej Julii i odmawia udzielenia odpowiedzi. Mrugam kilkukrotnie, licząc, że może utknęłam w sennej rzeczywistości i odchodzę, zostawiając pieklącą się kobietę i jej rozmachaną lokówkę.
Najwidoczniej potęga i dominacja Morfiny bije od niej tak mocno, że nie potrafiąc znaleźć ujścia gromadzi się w jej moczu i powoduje stany lękowe mniejszych towarzyszy. Patrząc na to jak bezlitośnie potraktowała to mrowisko, też bym się bała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz