Spokojne popołudnie w parku. Psy biegają, dzieci okładają się patykami z psią kupą na końcu, ich matki siedzą na ławeczce i rozmawiają o szkodliwości zupek w proszku. Morświn leży u mych stóp i przygląda się kolonii mrówek, które transportują okruszki do mrowiska. Względny spokój i ciepełko.
Cisza nie może trwać jednak wiecznie. Następuje nieokreślone zburzenie spokoju. Wrzask przy krzakach, rozbiegające się latorośle, panika na ławkach.
- Wąż! - krzyczy jedno dziecko. Drugie podłapuje histerię i także zaczyna emitować dźwięki rannej łani, patrząc z niepokojem na kolegę.
- Jaki wąż? Gdzie? - pyta matka wystraszonego chłopca, który wygląda jakby dopiero co wyszedł z pieluch.
- Tam! - dziecko wskazuje paluszkiem na pobliskie krzaki i po chwili panika udziela się już połowie parku.
Zaskroniec? Żmija? Pyton znad Wisły? Nie wiadomo, bo pędrak w histerii pokazuje rozmiary krokodyla i opisuje zatrważający wygląd Bazyliszka. Matki stawiają dzieci na ławkach, tak na wszelki wypadek. Najwidoczniej według nich węże pełzają tylko po ziemi i nie wspinają się na obiekty pionowe. Ojcowie chwytają co mają pod ręką: patyki, butelki z piciem, kijki do Nordic walking i ruszają w stronę krzaków. Dzielni opiekunowie ogniska domowego z flaszką po Bobo Frucie. Husaria w koszulkach z Kaczorem Donaldem. Zbliżają się powoli, krok za krokiem, jakby w zaroślach czaił się tygrys, lub inny dinozaur.
- Tylko po łbie go lej! - wykrzykuje żona z beczącą, oglucianą kulką histerii na ramionach. Słowa mają chyba dodać otuchy, jednak ojcowie zwalniają, jakby ich pewność siebie w walce z nieznanym zaczynała ich opuszczać.
Zostaję z Morfinem na ławce. Gotowa uciekać, gdyby ryzyko okazało się prawdziwe. Na razie jednak jestem sceptyczna i czekam na rozwój wydarzeń ze świadomością, że zdążyłabym jeszcze zmienić zdanie i ulotnić się z psem na ramionach. Węże nie są w końcu aż tak szybkie.
Wojownicy wchodzą za krzaki i dość długą chwilę nie wyłaniają się zza roślinności. Po jakimś czasie wychodzą, jeden za drugim, rozmawiając między sobą z uśmiechami na ustach. Jeden z nich podchodzi do ławki i otwiera dłoń, na której znajduje się pokaźnych rozmiarów dżdżownica.
- Twój wąż - odpowiada z uśmiechem ojciec dziecka i przybliża rękę.
Chłopiec jednak wije się bardziej niż schwytana glizdka i krzyczy, żeby zabić węża.
- To tylko robal - uspokajają się nawzajem pozostałe dzieciaki schodząc z ławek i ramion swoich rodziców i zbliżają się do różowego pytona, tańczącego breakdance na dłoni mężczyzny.
- Nie! To jest dziecko węża. Weź go! - nie przestaje nadawać wtulony w matkę pędrak.
Ojciec zmuszony jest odłożyć potwora na trawnik i udowodnić synowi okazaniem pustych rąk, że pozbył się smoka.
Dzieci wracają do zabawy a Morfina patrzy na oddalającego się węża, jakby ujrzała wędrujący makaron i oblizuje się dopóki dżdżownica nie postanawia jednak ukryć się w ziemi.
Mogę śmiało powiedzieć, że mój pies dzielnie zniósł obecność gada w okolicy, co więcej chyba miał na niego chrapkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz