Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 15 października 2018

Dzieci kukurydzy

Kiedy miałam osiem lat zostałam wysłana na wieś. Plan był taki, żeby miastowe dziecko obejrzało jak w rzeczywistości wygląda krówka, świnka, czy kurczaczek.
Miejsce do którego pojechałam było domem babci moich kuzynów. Podczas tych wakacji widziałam ją na oczy po raz pierwszy, ale na szczęście kobieta okazała się być typową babcią, która będzie wpychać w dzieci tyle jedzenia, że nie będą mogły poruszać się na swoich krótkich kończynach. Nie byłam tam też sama. Wysłano ze mną kuzynów (lat sześć i pięć), jako że to w końcu ich dziadkowie. Uchodziłam wtedy za dziecko spokojne i nie sprawiające problemów, więc pełniłam też funkcję niańki dla dwóch oszołomów wymienionych wyżej.
Podobało mi się tam. Świeże mleko, prosto od krowy, domowe pierogi, mnóstwo zwierząt, od których puchła mi twarz i wiecznie chodziłam zasmarkana... żyć nie umierać.
Pewnego dnia postanowiliśmy z kuzynami poprzeganiać z pola kukurydzy kurczaki, które notorycznie wychodziły poza zagrodę i każdego wieczoru któregoś z nich brakowało. Chcieliśmy być pomocni i zagonić wszystkie ptaki na ich miejsce, żeby dziadkowie nie byli stratni. Tak naprawdę, to nie chcieliśmy żeby zabrakło jajek do naleśników czy pierogów. To było siłą napędową naszych działań.
Nie zastanawiając się długo nad tym pomysłem przeszliśmy przez ogrodzenie i wbiegliśmy w pole kukurydzy, która przerastała nas o jakiś metr. Poszukiwania okazały się nudne, więc żeby urozmaicić sobie czas, zaczęliśmy bawić się w berka, nawołując przy tym kury, które uciekały przed nami na wszystkie strony. Szybko zorientowaliśmy się, że w pościgu zgubiliśmy najmłodszego pędraka, który nie wiadomo kiedy oddzielił się od grupy. Do tego kompletnie nie wiedzieliśmy którędy do wyjścia, ponieważ wszystkie ścieżki w środku pola z roślinami wyższymi od nas wyglądały tak samo. Zaczęliśmy nawoływać na zmianę zagubionego kuzyna, oraz dziadków w nadziei, że ktoś nas usłyszy. Każdy odgłos maszyny rolniczej był dla nas kombajnem, który na pewno tylko czyhał, żeby zmielić nas na paszę. Nie był to oczywiście czas na żniwa, ale skąd dzieci, które pierwszy raz widziały na oczy gęś, czy świnię miały o tym wiedzieć? Im dźwięk był głośniejszy, tym zapędzał nas coraz głębiej w pole, które swoją drogą było ogromne. Nie wiem jak, oraz ile czasu to zajęło, ale w końcu udało nam się w panice odnaleźć wyjście i pobiec z płaczem w stronę domu. Odnaleźliśmy dziadków i na zmianę z kuzynem staraliśmy się wytłumaczyć im, że zgubiliśmy najmłodszego i on się teraz gdzieś błąka w polu kukurydzy, zupełnie sam i pewnie zaraz go zmieli kombajn, albo zje go jakiś dziki pies, a do tego on ma uczulenie na kukurydzę, więc pewnie cały spuchnie i umrze, albo dostanie udaru, lub porwą go kosmici, a myśmy tylko chcieli zagonić kury. Z tego bełkotu starszyzna wychwyciła pewnie tylko pojedyncze wyrazy, takie jak "pole", "zgubił" i imię mojego kuzyna, lecz to wystarczyło, żeby wzięli nas za rękę, zabrali psy i poszli szukać zaginionego dziecka. Pamiętam, że spędziliśmy wtedy na poszukiwaniach trzy godziny, przeczesując pole kawałek po kawałku, a kuzyna nigdzie nie było. Do akcji zostali zaprzęgnięci sąsiedzi, jednak ani nawoływania, ani psy nie przynosiły rezultatu. Zaczęliśmy podejrzewać że kuzyn naprawdę leżał tam gdzieś nieprzytomny i dlatego się nie odzywał. Pewnie właśnie zjadały go wilki. Nie było rady, trzeba było zawiadomić policję. Przypominam, że były to czasy kiedy komórki dopiero wchodziły do użycia i wyglądały jak cegły z antenką, do tego posiadali je tylko biznesmeni i bogaci ludzie. Wróciliśmy więc całą ekipą do domu, gdzie znajdował się telefon stacjonarny. Stres jaki towarzyszył poszukiwaniom przechodził ludzkie pojęcie. W końcu to małe dziecko, a oni byli za nie odpowiedzialni. Do tego jak przekazać taką wiadomość matce?
Otworzyliśmy drzwi i ujrzeliśmy zgubę, siedzącą na kanapie, z kurą na kolanach i pałaszującą na sucho płatki śniadaniowe.
Było przytulanie, były pytania, była nierozwiązana sprawa jak wydostał się z pola i dlaczego miętosi tego kurczaka. Okazało się, że kiedy tylko kuzyn nas zgubił zerwał kolbę kukurydzy, rozsypał ziarna na ziemi i poczekał aż zbiegną się kury, po czym złapał jedną (były oswojone, dawały się podnosić) i tak, z drobiem na rękach podążał za innymi kurami, które instynktownie wiedziały że nie mogą oddalać się zbyt daleko od podwórka, ponieważ czeka je marny los. Któraś z nich w końcu powróciła do zagrody, żeby napić się wody i w ten sposób najmłodsze dziecię wydostało się z pola. Jako, że jemu też zachciało się pić poszedł do obory gdzie stała krowa, żeby napić się mleka, po czym podniósł ponownie odłożoną na chwilę kurę i przyszedł do domu, żeby pochwalić się dziadkom, jak to sam jeden złapał uciekinierkę. Nikogo nie było jednak w domu a on był głodny, więc nasypał sobie płatków i czekał aż wszyscy wrócą. Trochę smarkał od tej całej kukurydzy i był podrapany przez kurę, ale poza tym nic mu nie dolegało.
Nigdy już nie ruszyliśmy się poza teren zagrody, a w stronę pola nawet nie patrzyliśmy... dopóki któreś z nas nie usłyszało o krzakach malin za okolicznym cmentarzem. Wtedy to starszy z chłopaków wpadł do świeżego grobu i darł się wniebogłosy, że trup wciąga go pod ziemię. Z malin został tylko sok, kiedy przy wyciąganiu kuzyna zostały wbite w ziemię i porzucone w biegu do bramy.
Byłam świetną nianią, nie mam sobie nic do zarzucenia...

3 komentarze:

  1. Elokwencja najmłodszego godna pozazdroszczenia. Ciekawe czy którekolwiek współczesne "miastowe" dziecko, wpadłoby na tak genialny a zarazem prosty plan. Serio, wow! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kobieto,jak ja kocham czytac Twoje historie !
    dziekuje !

    OdpowiedzUsuń