Sobotni poranek. Spacer po targowisku w poszukiwaniu inspiracji na zbliżający się obiad. Ekipa poszukiwawcza liczy czterech członków: mnie, siostrę, mamę i Morfinę.
Podczas kiedy zespół ludzki wybiera pomidorki, pies niesie miłość i żebra o głaski u każdej napotkanej osoby. W końcu jeden sprzedający widząc to krzyczy do nas ze straganu:
- Ile za tego psa? -
- A ile pan da? - odkrzykuje rodzicielka
- Dam trzy nasionka -
- A magiczne chociaż? -
- A pies jest magiczny? -
- A nie widać? -
- To co potrafi? -
- Zna magiczne sztuczki -
- Pani, siad i leżeć to każdy głupi potrafi nauczyć -
- No przecież nie takie sztuczki -
- To jakie -
- Magiczne. Potrafi znikać pieniądze z portfela -
- Moja żona też zna tą sztuczkę. Coś jeszcze? -
- Jak Pan mu da coś czego zazwyczaj nie je, to zrobi panu czekoladową fontannę na trawniku -
- Imponujące, ale nie w moim guście -
- Przyciąga ludzi, mógłby pan ją trzymać na straganie i miałby pan dużo większy ruch -
- Hmm -
- Jej ślina jest magiczna -
- Leczy? -
- Nie, ale nadaje się do czyszczenia talerzy, jeśli użyje się do tego gąbki z języka domywa nawet zaschnięty brud. Może też pracować na poczcie jako specjalista do klejenia znaczków -
- Pożyteczne, ale mam zmywarkę -
- No to może poduszki? Z tego futra co się z niej wysypie można zrobić kilka, albo odświeżacz powietrza. Niestety nie da się nastawić czasowo i zapach uzależniony jest od jej posiłku. Same swojskie aromaty, żadne tam lawendy, czy goździki -
- Szczypie w oczy? -
- Zdarza się, ale za to łzy wypłukują większość zanieczyszczeń -
- Co pani nie powie -
Moja skromna osoba musiała oddalić się od straganu.
Było spore ryzyko przehandlowania mojego psa na magiczne fasolki, czy inne złote jajka. Wolałam nie ryzykować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz