Czasami spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy sprawiają, że czujemy, jak opuszczają nas szare komórki.
W mojej okolicy od niedawna mieszka właścicielka dwóch Yorków. Kobieta przeprowadziła się z innego miasta i od razu zaskarbiła sobie moją sympatię, poprzez swoje podejście do zwierząt. Jej psy są wychowane, nie jazgoczą, reagują na komendy i trzymają się blisko właścicielki. Słowem - odpowiedzialny opiekun dwóch, bardzo dobrze ułożonych puchatków.
Do kobiety pewnego dnia podeszła inna niewiasta, będąca w posiadaniu dokładnej odwrotności wychowanych zwierząt. Na jej rękach spoczywał miniaturowy, biały piesek, którego rasy ani tożsamości nie dało się niestety odgadnąć przez otaczające go puchowe ubranko, w którym ledwie mógł się poruszać. Widząc trenującą komendy właścicielkę dwójki Yorków, dama z łasiczką w żółtym wdzianku zbliżyła się do kobiety i rozpoczęła serenadę złotych rad.
- A ty to się nie boisz, że one ci się zgrzeją i je zawieje?
- Nie no, nie jest tak zimno, a pobiegać muszą.
- Nie muszą, przecież to miniaturki są, mają zupełnie inne organizmy, one nawet nie powinny biegać, ani po schodach chodzić. I po co im tak każesz robić coś co chwilę?
- Żeby znały jakieś podstawowe komendy?
- Ale po co, one nie maja do tego głowy, bo mózgi mają za małe. Tylko je męczysz. Przecież zawsze można na ręce wziąć jakby coś się działo, nie ma sensu.
- Ale to, że pies jest mały, wcale nie oznacza, że nie jest psem i nie można nic od niego wymagać.
- No właśnie tak, miniaturki to już właściwie nie są psy. One są inne zupełnie. To coś więcej.
Właścicielka Yorków na szczęście nie wzięła na poważnie ani jednego słowa, jakie wypłynęło z ust posiadaczki kurtkowego pieska, a jej wyraz twarzy świadczył o ogromnej chęci ewakuacji z tej konwersacji.
Mądrego to dobrze posłuchać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz