Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 26 listopada 2020

Kiedy życie nokautuje jeszcze przed 10 rano

O 9:20 wślizguję się do lokalnego spożywczaka, celem nagromadzenia zapasów przed godzinami dla seniorów. Wykłady są długie, a w brzuchu burczy od samego słuchania o entalpii i izotopach, więc biurko zawalone jedzeniem jest koniecznością. Przechadzam się między półkami, zerkając na listę zakupów, kiedy do sklepu wchodzi dziewczynka, sięgająca mi biodra. Wiek skrzata określam na maksymalnie sześć / siedem lat. Dziecko o aparycji małego Yody, któremu spod maseczki, owijki szalika i czapki, widać tylko same oczy, patrzy przez chwilę na płyn dezynfekujący, zawieszony zbyt wysoko, by mogło do niego dosięgnąć, po czym podchodzi do obsługi sklepu i pyta czy ktoś zechciałby pomóc z naciśnięciem pompki. Po przetarciu rąk dziewczynka wyciąga z kieszeni kurtki kartkę, bierze w dłoń koszyk, do którego zmieściłaby się cała jaj drobna osóbka i pakuje do niego produkty z listy. Raz prosi mnie o podanie wyżej położonego jogurtu, sprawdza datę na wieczku, wkłada go do koszyka i odchodzi. Chwilę później mijam karzełka na makaronach, kiedy ten wykłóca się przez telefon, dwukrotnie większy od jego twarzy, że do carbonary nie pasują muszelki i może przystać na świderki lub spaghetti. Ponowny telefon młodociana wykonuje na chemii, ponieważ z jej obliczeń wynika, iż bardziej opłaca się kupić większą paczkę kapsułek do zmywarki 2 w 1, niż mniejszą 3 w 1, bo "to i tak jeden syf". Stoję osłupiała, obserwując jak mała gadzina podchodzi do kasy, taszcząc za sobą koszyk, wykłada produkty na ladę, w międzyczasie pytając o skład ciasta na wagę, wkłada kartę do terminala, wklepuje pin, wypycha plecak i lnianą torbę zakupionymi produktami, po czym przeglądając paragon fiskalny, wychodzi, podczas kiedy ja zastanawiam się czy wolę żelki miśki, czy ślimaczki.

Podchodzę zrezygnowana do kasy, zastanawiając się nad sensem istnienia i podziwiając pędraka na szóstym poziomie, który ogarnia w życie bardziej niż ja, w jego wieku biegając po drzewach jak dzikie zwierzę i zastanawiając się jak określić czy słońce po prawej to poranek, czy już wieczór.

Przeraża mnie myśl, że to dziecko, które nie sięgało nawet do średniego regału, prawdopodobnie ma większe szanse na przeżycie zombie apokalipsy niż ja. Pewnie za rok będzie ludziom pomagać wypełniać rozliczenia podatkowe, podczas gdy ja będę się zastanawiać czy do ciasta drożdżowego koniecznie potrzebne mi są drożdże. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz