Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 25 listopada 2020

Ok, I did it and I have no regrets

Wiecie po co człowiekowi włosy? Teoretycznie - do utrzymywania stałej temperatury ciała i ochrony przed urazami. Praktycznie - do niczego. Ewolucyjnie mamy ich coraz mniej i są nam one coraz mniej potrzebne.

Prawda jest taka, że włosy są potwornie uciążliwe. Te na głowie mają za zadanie "dodać nam uroku", więc chociaż wymagają od nas pielęgnacji, mycia, suszenia, nawilżania, rozczesywania, prostowania, usuwania z twarzy przy każdym powiewie wiatru, wypluwania z ust po nocy migrowania po łóżku i udrażniania z nich rur w łazience, to poświęcamy im wiele czasu i uwagi, w zamian dostając akceptowalne odbicie w lustrze, nienaganne zdjęcia do dowodu i możliwość bawienia się nimi podczas czytania jakiegoś nudnego artykułu.

Czy jest to opłacalne? Część osób stwierdzi, że tak i nie wyobraża sobie życia bez nich. Ja powiem tylko, że w piekle mówią po niemiecku, piszą cyrylicą i aplikują wszystkim odżywki na porost włosów.

Moje włosy są jak moje zęby. Cokolwiek bym z nimi nie robiła, nie zmieni to faktu, że są słabe, uszkadzają się bez powodu, kosztują mnie krocie i robią wszystko, żeby mnie zabić (kto nigdy nie zahaczył włosami o klamkę i nie zaliczył bliskiego kontaktu z podłogą, ten nie wie nic o życiu). O ile zęby są mi potrzebne i pełnią dla mnie ważną funkcję - rozdrabniają ogromne ilości jedzenia, jakie w siebie wrzucam, tak włosy żyją sobie na mojej głowie wolne od podatków i jakichkolwiek zobowiązań. Wypłukiwanie z nich szamponu trwa dłużej niż moja magisterka, podczas ich suszenia mogę obejrzeć wszystkie sezony "Esmeraldy" i przeczytać trzy rozdziały książki, a do ułożenia ich powinnam zatrudnić zawodowe tkaczki.

Jako że niemożliwym było dojście do kompromisu, postanowiłam się ich pozbyć. Całkiem. Do zera. Chciałam to zrobić od dawna, z czystej ciekawości i poczucia komfortu, a jedyną blokadą byli dla mnie inni ludzie. No bo jak to będzie wyglądać, prawda? Baba tak na łyso? No nie wypada. Mając to na uwadze, wzięłam nożyczki, przypominające sekatory do żywopłotu, ponieważ fryzjerskich w domu brak, wypożyczyłam maszynkę do włosów na kilka godzin i przystąpiłam do działania, przekonując siebie, że nic nie tracę, ponieważ ten rok i tak jest czasem wydłużonej izolacji i ludzi spotykam tylko sporadycznie w laboratorium, do którego pozwalają nam wchodzić kilka razy w miesiącu.

Godzinę później było już po wszystkim, moja skóra głowy spotkała się z powietrzem, a ja z niesamowitą lekkością.


Czy żałowałam tej decyzji? Ani przez moment. 

Mycie i suszenie głowy zajmuje mi maksymalnie pięć minut, zapomniałam gdzie w domu leży szczotka do włosów, nic nie owija mi się wokół szyi przez sen, nie atakuje mi kolczyków, nie wcina w zamek kurtki, nie blokuje moich rur. Nawyk poprawiania mojego fantomowego kucyka ma się dobrze, ale są to przyzwyczajenia ukształtowane latami posiadania włosów i mogą one nigdy nie zniknąć zupełnie. 

Chwila, a co z minusami takiej operacji? 

Reakcje otoczenia były różne, od "czy ciebie do reszty po*ebało", przez "próbujesz zwrócić na siebie uwagę", po "bardzo dobrze, że to zrobiłaś". 

Jest to jednak moje ciało i najważniejsze, żebym to ja czuła się w nim komfortowo i swobodnie. Społeczeństwo nie ma nic do gadania w tej sprawie.

Bez włosów nie jest zimno?

Termoizolacyjne właściwości włosów są mocno przereklamowane. Nie odczułam znaczącej różnicy cieplnej między włosami do łopatek, a ich zupełnym brakiem. Pewnie zależy to też od ich gęstości, ale od czego jest czapka, kaptur, chusta, kocyk, względnie jakiekolwiek nakrycie głowy.

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie dla każdego. Nie wszyscy będą się czuli komfortowo, ponieważ włosy dodają im pewności siebie, a ich utrata może przyciągać ciekawskie spojrzenia i skutkować nieprzychylnymi komentarzami. Są też osoby, które zwyczajnie lubią swoje włosy (jeśli kochacie swoje kudełki, życzę im jak najlepiej. Niech rosną w sile i chwale, przynosząc Wam dumę). Niektóre stanowiska pracy wręcz zabraniają takich modyfikacji, co w moim osobistym poczuciu jest bardzo krzywdzące lecz niestety utrwaliło się w kulturze stanowisk urzędowych. "Profesjonalny wygląd" ogranicza się do schludnego ubioru, pięknych, naturalnie wyglądających włosów, braku tatuaży i jakichkolwiek modyfikacji ciała. Jeśli o mnie chodzi, zaufałabym wytatuowanemu prawnikowi tak samo, jak temu z czystą skórą. Posiada w końcu takie same wykształcenie i kwalifikacje do wykonywania tego zawodu. Czasy mamy jednak takie, a nie inne i w dalszym ciągu zwraca się na to uwagę.

Dla mnie w każdym razie jest to niesamowity komfort i regeneracja dla mojego biednego, przesuszonego skalpu, który jest teraz w najlepszej formie od wielu lat. Jest to proces odwracalny i chociaż trwa on trochę czasu, można być pewnym, że włosy odrosną. Bardzo polecam wszystkim, którzy nie są fanami posiadania nitek z własnym DNA na głowie i nie są do nich przywiązani oraz tym, dla których troska o coś tak problematycznego po prostu nie jest warta zachodu. Oszczędność czasu i energii jest naprawdę spora.

Nie namawiam, nie zachęcam, ale dla mnie miodzio.

2 komentarze:

  1. Popieram! Od lat noszę bardzo mało na głowie i dobrze mi z tym :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pół roku temu zrobiłam dokładnie to samo i jest po prostu super! pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń