Wychodzę na zewnątrz i przenoszę się z psem z klatki schodowej na ławkę, czekając na resztę towarzystwa. Dookoła biegają dzieci w przedziale około 4 - 9 lat, bawiące się w wojnę. Część z nich czai się między zaparkowanymi samochodami w pełnym umundurowaniu, z karabinami maszynowymi, inni muszą zadowolić się plastikowymi pistoletami, są też dzieci z patyczaną bronią. Latorośle co jakiś czas oddają wyimaginowane strzały, wspierane własnymi odgłosami pola bitwy.
Jeden z chłopców, będąc w szale masowego morderstwa, odwraca się w naszym kierunku i celuje swoim karabinkiem w Morfinę.
- Posrało Cię?! - krzyczy starszy chłopiec, taranując kolegę barkiem i mierząc do niego ze swojej gwintówki. Dziecko ląduje na ziemi i patrzy z niedowierzaniem na sprzymierzeńca. Najwidoczniej młody nie spodziewał się zdrady ze strony członka własnego zespołu.
- Do zwierząt się nie celuje. Masz strzelać do ludzi - informuje go starszy kolega i pomaga wstać z ziemi. Chłopak strzepuje trawę z ubrania i mruczy pod nosem:
- Dobra, aferę robisz o nic. To na niby tylko przecież.
- Nie. Celujesz. Do. Zwierząt. - odpowiada kompan tonem sygnalizującym rozmówcy brak możliwości sprzeciwu - Pies nie ma broni, to się nie obroni. W wojsku się nie strzela do cywili, tylko do uzbrojonych. Tata mi mówił - kończy chłopak i wojownicy zmierzają razem w stronę drzewa, które zostało przefortyfikowane na swojego rodzaju bazę.
- Miło wiedzieć, że jest przyszłość w narodzie - mówi znajoma, która nie wiadomo skąd wyrosła za moimi plecami.
- Mówisz? - pytam, obserwując jak dzieciaki okładają pokonanego rywala gałęzią.
- Tak. Dzieciak się prawidłowo rozwija. Idziemy.
No, może...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz