Czwarta rano. To moja czterdziesta druga godzina bez snu. Podczas kiedy Świniak w ciemności krąży po pustym trawniku, ja znajduję się między snem, a jawą i oceniam złożoność chodnikowego wzoru. Mówią, że mózg niewyspanego człowieka zachowuje się jak mózg pijanego. Pijana nigdy nie byłam, ale chyba wiem o co może w tym chodzić.
Pies strzela już siódme okrążenie w pozie kangura wokół własnej osi, a ja wciągam ziewnięciem żądane przez organizm dawki tlenu, uginając tym samym firany w mieszkaniach oddalonych o dobre dwa kilometry. Tak potężny ziew byłby w stanie zatrzymać tworzące się ostatnio trąby powietrzne.
Zwierz przestaje rzeźbić łapami fosę i staje w miejscu, nastawiając uszy i węsząc w powietrzu. Karłowaty niedźwiedź polarny łapie trop i ustawia się w pozie nasłuchującej surykatki, wlepiając wzrok w ciemność.
Patrzę w tym samym kierunku, ale nie jestem w stanie niczego dostrzec. Albo pies ma omamy, albo widzi coś, czego ja nie jestem w stanie dojrzeć pragnącymi snu oczami. Cokolwiek to jest, przerwało jednak finalny proces fizjologiczny, więc staram się odwrócić uwagę Morfiny i nakłonić ją by wróciła do zadania, które zostało wstrzymane na rzecz patrzenia w przestrzeń.
Pies jest jednak zahipnotyzowany. Nie można go ruszyć, nie można odsunąć. Stoi sztywno na łapach w pełnym naprężeniu i zaczyna skradać się do czegoś, co zwróciło jej uwagę.
Dla nieświadomych - skradająca się Morfina ma w sobie tyle gracji co krokodyl przywdziany w różowe tutu i baletki, pozostawiony na lekcji tańca i tyle drapieżnika co chomik odziany w pancerną zbroję i miecz dwusieczny.
Puchate poczuło się jednak predatorem na sawannie, więc podążając za nią na smyczy, usiłuję w dalszym ciągu dostrzec obiekt zainteresowania zwierza.
Morświn zaczyna podskakiwać jak młody lis wokół kępki trawy i uderzać łapami o ziemię, wciągając przy tym powietrze. Wygląda jak upośledzona foka podczas hiperwentylacji. Pies ma zapewne zamiar obszczekać niewidoczne zagrożenie, ale nie zdołał nauczyć się jak być groźnym, więc pompuje powietrze przez nos i odstawia szamana wokół własnej osi.
Nie wiem czy to przez brak snu, czy fakt, że mój pies w końcu stracił resztki rozumu, ale nie jestem w stanie dostrzec w roślinności niczego co mogłoby wywołać u Kokosanki tak żywiołową reakcję i przerwać jej proces defekacji.
Żadnego jeża, żabki, ślimaka, czy nawet dżdżownicy. Na ziemi nie ma piłki, torebki, czy fragmentu plastiku, który mógłby uchodzić w psiej głowie za straszliwego potwora.
Przez ulicę przejeżdża samochód, w którym zapewne ktoś wraca z pracy, albo właśnie się do niej wybiera i reflektory odbijają światło od czegoś połyskującego w miejscu zaatakowanym przez Morfinę. Schylam się i rozgrzebuję kępkę trawy, wyciągając z niej kawałek metalu, któremu Świniak przygląda się badawczo.
Przedmiotem ukrytym w zielonościach okazuje się być scyzoryk.
Chowam przedmiot do kieszeni, sprawiając tym samym, że puchata platyna wychodzi ze swojego transu i ponownie zaczyna koncentrować się na ugniataniu znaków w zbożu (tylko, że w trawie) i nadawaniu sygnałów kosmitom.
Nie mam pojęcia jak dojrzała przedmiot, ale podejrzewam, że z jej poziomu światło latarni odbijało się od metalu scyzoryka, rażąc watę po oczach.
Sama nie wiem czy dziwniejsze są momenty w których wracam ze spaceru z psem, niosąc pluszaka, dziecięcy smoczek, czy składany nożyk.
Muszę się zastanowić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz