Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Teoś w opałach

W moim bloku, dwie klatki dalej, na pierwszym piętrze mieszka sąsiadka. Lat 65, fryzura a la Margaret Thatcher, perfumy o zapachu środków na mole, pierwsza ławka w kościele, najdonioślejszy głos w dzielnicy. Owa Pani jest kociarą, posiadającą o dziwo tylko jednego kota w typie Norweskiego, o aparycji i nadwadze Garfielda i wdzięcznym imieniu Teo. Owa sąsiadka, jak przystało na zawodową kociarę nienawidzi psów. Wszystkich. Bez względu na rasę, czy wielkość. Prawie dwudziestokilowy Teoś jest zbiorem wszelkich cnót i zalet ale psy to zbiorowisko pcheł i kleszczy, do tego śmierdzą, hałasują, zanieczyszczają trawniki i roznoszą choroby. W naszym mieście większość ludzi zbiera po psach cukierki które zostawiają, lecz to nie przeszkadza obrończyni praw trawnika w wykrzykiwaniu obelg z balkonu, czasem nawet w rzucaniu klamerkami czy jajkami. Owa Pani z racji swojego wieku na zewnątrz wychodzi tylko do najbliższego sklepu i do kościoła, gdzie kilkanaście minut po mszy potrafi naganiać laską ludzi którzy przypadkowo znaleźli się w jej otoczeniu z psem. Ta zabawa trwa już kilka lat, większość przywykła i postanowiła nie reagować. 
Pani jednak nie posiada instynktu samozachowawczego i weszła na wojenną ścieżkę z pewnym człowiekiem o łysej głowie, poprzerastanych mięśniach okrytych narodową koszulką i Amstaffem na smyczy. Nazwijmy go potocznie "Karku".
Otóż "Karku" przechodząc pewnego dnia ze swoim psem pod balkonami nie zauważył przechylającego się wiadra z zimną wodą na pierwszym piętrze, od którego zaczął się cały konflikt.
Jakieś dwa tygodnie temu, wchodząc do osiedlowego sklepu natknęłam się na ogłoszenie wywieszone na drzwiach, które zawierało informację że Teo zaginął, prawdopodobnie wydostając się przez otwarty balkon. Jako że zwierzę nigdy nie było na dworze i nie jest przystosowane (dni wtedy były jeszcze chłodne), staruszka prosiła o jak najszybszy kontakt w razie jakichkolwiek informacji o miejscu przebywania kotka.
Nikt nie chciał być pesymistą ale prawda jest taka że więcej zwierząt się gubi niż znajduje, więc poszukiwania nawet tak charakterystycznego kota nie były prostą sprawą.
Kilka dni później, wychylając się przez balkon celem ściągnięcia garnka z parapetu usłyszałam wołania owej sąsiadki, która też stała na balkonie. Wykrzykiwała imię kota, którego ja jednak nigdzie nie widziałam więc uznałam że albo z tęsknoty straciła rozum albo ma nadzieję, że grubasek usłyszy i łaskawie wróci do domu gdziekolwiek by nie przebywał. Kilka metrów dalej, z tyłu sklepu stał "Karku", tym razem bez psa, popijający piwko i również przysłuchujący się nawoływaniom sąsiadki.
Wtedy zobaczyłam, że Teo faktycznie siedzi sobie rozluźniony przy krzakach, rozkoszując się wolnością i ma koło ogona nawoływania swojej pani. "Karku" również zauważył kotka, a sąsiadka zauważyła że "Karku" zauważył, więc zaczęła krzyczeć głośniej i bardziej histerycznie. Mężczyzna odstawił powoli piwo na ziemię, zrobił trzy, długie kroki i chwycił siedzącego tyłem kota za kark. Usłyszałam przeraźliwy jęk sąsiadki (której serce pewnie tańczyło teraz sambę w klatce piersiowej), a chwilę później krzyki, żeby natychmiast puścił jej Teosia i żeby nie robił mu krzywdy. Stałam z tym garnkiem w połowie na balkonie, w połowie w mieszkaniu i nie za bardzo wiedziałam co zrobić. Czy krzyczeć z sąsiadką, czy lepiej siedzieć cicho, bo zaszkodzi się sytuacji?
"Karku" podniósł kota, rozpiął kurtkę, wsadził tam grubaska i krzyknął do sąsiadki, że zaraz jej go podrzuci i żeby mu otworzyła domofonem drzwi.
Kobieta była chyba jeszcze w szoku, bo nie ruszyła się z miejsca dopóki mężczyzna nie zniknął z kotem z pola widzenia. Sytuacja była na tyle niecodzienna, że postałam sobie z tym garnkiem jeszcze kilka minut, nie za bardzo wiedząc co się przed chwilą wydarzyło.
Z tego co wiem kot wrócił do domu, ma zakaz wychodzenia na balkon i dalej jest tyty przez swoją właścicielkę, która ostatnio zrobiła się jakoś bardziej przychylna do właścicieli psów. To znaczy, dalej ich nienawidzi ale już bardziej po cichu.
"Karku" w moich oczach uzyskał + 50 do respektu za tą akcję.
Jednak stereotypy bywają krzywdzące.

1 komentarz:

  1. Brawa dla Karka! Ciekawe, kiedy sąsiadka otrząśnie się i powróci do "dawnej ja" ;)

    OdpowiedzUsuń