Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 6 marca 2020

Dwie watahy i dwa wilki

Historia pochodzi z babcinego dziennika i została przetłumaczona z kombinacji języka polskiego, rosyjskiego i ukraińskiego. Zrobiliśmy co mogliśmy. Dziękuję za pomoc chłopaki, sama bym sobie nie poradziła.
#Misha, #Artem, #Connor.


~~~~~

Historia ta ma korzenie głębokie jak korzenie starych dębów i sięga czasów, kiedy po dalekim wschodzie chodziły jeszcze tury z rogami wielkimi jak młode drzewa i ciałami potężnymi jak skały. Mieszkały one na nizinach, gdzie las przechodził w tundrę, a ich jedynym wrogiem były wilki. Żaden łowca nie zapuszczał się bowiem w tak niegościnne rejony, by polować na zwierzynę, której nie mogło unieść sześciu rosłych mężczyzn. 

Tak było dawniej, zanim najpotężniejsza wataha znana Verkhoyi* rozłamała się w wyniku waśni na dwa klany - Tiya i Brati.

Tiya była watahą małych i wątłych wilków o długich i smukłych łapach. Wilki te były słabe, ale bardzo szybkie. Członkowie stada unikali konfliktów i ratowali się ucieczką. Nie dosięgała ich broń łowców i z czasem stały się niezauważalne dla oczu innych niż sokole. Ich cienie były szybsze niż wiatr kładący trawy i nazywano ich cichymi łowcami.

Brati byli inni. Klan stanowiły potężne wilki, sięgające rosłemu mężczyźnie do ramion. Olbrzymie basiory i wadery były silne, ale przez to powolne. Poruszały się ciężko i nie było w nich grama gracji. Mogły łamać drzewa i siłować się z niedźwiedziami, ale kiedy biegły słyszała je cała tundra. Po ich przemarszu w ziemi tworzyły się wyżłobienia, w których mieściły się ludzkie dzieci.

Tiya unikali Brati, a Brati unikali Tiya.

Watahy nie wchodziły sobie w drogę. Tiya bali się wilków olbrzymów, które swoimi łapami łamały kości poległych zwierząt. Brati nie byli jednak w stanie dogonić mniejszych i zwinniejszych pobratymców. Spoglądali na nich z wyższością i traktowali jak leśne szczury. Hańbą dla wilka było przemykać się jak łasica i ważyć tyle co większy lis.

Dwa rody żyły więc osobno i osobno polowały.

Tiya żywili się wiewiórkami, zającami i drobnymi ofiarami, a Brati otaczali i zabijali niedźwiedzie i inne potężne, lecz powolne stworzenia.

Żadne z nich nie polowało jednak na tury.

Dla Brati były one za szybkie.
Dla Tiya zbyt potężne.

Wkrótce tereny otulił srogi mróz, przynosząc ze sobą białą śmierć - zimę. Śnieg i brak pożywienia powaliły na kolana wszelką zwierzynę łowną i skazały drapieżniki na głód. Jedynymi żyjącymi ofiarami były tury, których ciepło stada i własne futro pozwalały im przetrwać. Dzikie bydło było bezpieczne - daleko od ludzkich osad, zbyt silne dla jednej watahy i zbyt szybkie dla drugiej.

W lesie mieszkał stary samotny wilk, biały jak śnieg, który go otaczał. Ta zima miała być dla niego ostatnią. Makar, gdyż tak zwał się basior, zgromadził wokół siebie szczenięta obu klanów i spojrzał na nie. Wszystkie były tych samych rozmiarów i niczym nie różniły się od swoich braci. Cechy przynależności do klanów pojawiały się bowiem później.

- Spójrzcie na siebie - rzekł Makar - Widzicie jakieś różnice?

Wilczki słyszały go, ale tylko dwa słuchały z uwagą. Można bowiem słuchać słów, ale nie słyszeć ich znaczenia.

- Jedne z nas mają futra czarne, inne szare lub brązowe - odezwał się Bolshoy, który należał do Brati.
- Jedne z nas mają oczy brunatne, inne szare lub błękitne - dodał Molniya, który należał do Tiya.
- Czy futro różni wilka, czy robią to jego oczy? - zapytał Makar - Ni futro, ni oczy dadzą mu jedzenie i nie nakarmią one jego stada.

Zmierzch rozgonił szczenięta do swoich klanów, lecz dwa młode zostały, słuchając opowieści starego wilka.

- Kiedyś Wasze watahy były jednym i razem polowały na zwierzynę, na którą teraz żaden nawet nie spojrzy. Zwierzynę, która pozostaje jedynym pożywieniem w obliczu morderczej zimy.
- Dlaczego teraz nie polują razem? - zapytał Molniya.
- Pycha - odpowiedział Makar - Pycha ich podzieliła. Drążyła w nich jak rzeka w skale, aż w końcu ta skała pękła na pół. Dawniej dwaj bracia dowodzili watahą. Jeden z nich był małego wzrostu, ale wielkiego ducha. Kiedy biegł, sprawiał wrażenie jakby latał. On to prowadził część watahy i płoszył tury, odcinając najsłabsze osobniki od stada i zapędzając je na skały, gdzie czekała już druga część watahy, na czele z jego bratem. Ten był wilkiem tytanem. Jego łapy nie służyły jednak do biegu, a do gruchotania kości. Co dostało się w jego szczeki, już nigdy ich nie opuszczało. Miło było patrzeć na taką współpracę. Szybsze wilki sprowadzały ofiarę, podczas gdy silniejsze pozbawiały jej życia. Każdy miał swoje zadanie i każdy był najedzony.
- Czemu więc przestały? - zapytał Bolshoy.
- Pycha - powtórzył stary wilk - Każdy z braci twierdził, że jest ważniejszy dla watahy, a ich waśnie w końcu doprowadziły do rozłamu na dwa klany. Żaden z nich nie chciał odpuścić i nawet kiedy umarli, ich potomkowie kontynuowali dzieło swych przodków i nie dopuszczali do siebie myśli o połączeniu klanów.
- Który klan okazał się lepszy? - zapytał Bolshoy.
- Żaden - odpowiedział Makar - Razem były niezwyciężone. Siały grozę. Były potężne i nieuchwytne. Osobno były słabe i powolne. Nic nie znaczyły. Dwóch braci popełniło wielki błąd, pozwalając dumie kierować swoim losem. Tam, gdzie umiera wielu, nie jest ważne kto ma rację. Nikt nie jest wygrany. Nie da się biec szybko po piasku ani zagryźć ognia. Można być wolnym, będąc okutym w łańcuchy lub uwięzionym, nie będąc spętanym. To moje ostatnie słowa i to moja ostatnia noc.

Szczenięta wróciły do swoich klanów i żyły dalej według ich zasad. Słowa starego wilka umierały w nich, tak jak umarł tej nocy sam Makar.
Ziarna zasiane w sercu muszą mieć warunki, by wykiełkować. Porzucone nigdy nie przerodzą się w roślinę.

Młode, które przeżyły zimę przerodziły się w dorosłe wilki i zastąpiły starsze osobniki. Mróz nie ustępował i zbierał coraz liczniejsze żniwa. Watahy głodowały. Klan Brati stawał się słaby, a Tiya powolny. Wilki traciły to, z czego słynęły. Czas i zimno zabierały z nich życie, każdego dnia po kawałku. Ich płacz niósł się wśród koron drzew i docierał aż do gór. Nikogo on jednak nie obchodził. Nikt go nie słyszał. Klany ignorowały bolesne wycie swoich braci po drugiej stronie rzeki. Słuchały go dziesiątki wilków, ale słyszeć zdawały się tylko dwa.


Grafika własna. Kliknij, żeby powiększyć.

Los nieco później zepchnął te dwa wilki w jedno miejsce, gdzie padł bardzo stary tur. Jego rozkładające się szczątki zwabiły oba klany. Alfa każdej watahy nakazał stadu się rozdzielić i przeszukać okolicę. W obliczu głodu, każda śmierć przynosiła życie.

Kiedy Bolshoy dotarł do truchła, stał już przy nim Molniya, który widząc wilka olbrzyma chwycił kawałek mięsa i rzucił się do ucieczki.

- Dlaczego? - zapytał Bolshoy i Molniya zatrzymał się, nie podchodząc jednak do tytana.
- Dlaczego? - powtórzył pytanie Molniya - Bo nie jesteśmy jedni. Jesteśmy różni. Bardzo różni.
- Czy futro różni wilka, czy robią to jego oczy? - zapytał Bolshoy i Molniya poznał szczeniaka, zaklętego teraz w ciele wielkiego basiora.
- Tam, gdzie umiera wielu, nikt nie jest wygrany - odpowiedział Molniya i zaczął zbliżać się do olbrzyma, ignorując swój pierwotny instynkt, który nakazywał mu uciekać.
- Nie jesteśmy wrogami, to nasza wspólna wojna. Ty znalazłeś tura jako pierwszy, więc jest on Twój - rzekł Bolshoy.
- Nie uniosę całego. Całe Tiya go nie uniesie. Podzielimy go po połowie. W ten sposób najedzą się wszyscy - zdecydował Molniya i tak też wilki zrobiły.

Alfom obu klanów się to nie spodobało.

- Głupiś! - warczał lider Brati - Mielibyśmy jedzenia na zapas!
- Tiya znaleźli tura pierwsi. Mieli do niego prawo. Bez niego stado wymarłoby z głodu - tłumaczył się Bolshoy.
- No to co? Kogo oni obchodzą? Nędzne, chuderlawe kreatury już dawno powinny wyginąć i ustąpić miejsca prawdziwym wilkom. Zabierają nam tylko pokarm.
- Skąd wiadomo jaki jest ten prawdziwy wilk? 
- Natura zawsze wybiera większych i silniejszych!
- Natura z nas kpi. Jesteśmy potężni, to prawda, ale jesteśmy też powolni. Zbyt wolni, by dogonić jakąkolwiek ofiarę. Potrzebujemy więcej jedzenia niż oni, ale nie potrafimy go zdobyć.

- Nie potrzebujemy łaski od nich! - warczał lider Tiya - Trzeba było zwołać watahę. Każdy zabrałby kawałek i dla niego nic by nie zostało.
- Nie potrzeba nam tyle jedzenia. Oni umarliby bez niego - bronił się Molniya.
- Nic to! Nie są nikomu potrzebni. Jedzą więcej niż niedźwiedzie. Tam gdzie leżą, tworzą się wyrwy tak wielkie, że po deszczach mogą nas utopić. Zabierają nam tylko pokarm. Nie pomaga się wrogom.
- Wrogiem naszym jest głód, nie wilk, który dzieli się jedzeniem, podczas gdy mógł je odebrać siłą.

Bolshoy i Molniya zostali wygnani jako zdrajcy. Nie oni jednak zdradzili watahę. Zdradziła ją pycha. Duma odebrała klanom pożywienie i nadzieję. Skazała ich na głód. Nawet kiedy klany ujrzały jak dwa wilki, zupełnie od siebie różne, współpracują przy polowaniu jak niegdyś czyniła wataha, nie potrafili porzucić tradycji, w której zostali wychowani. Uczono ich nienawiści do tych, którzy nie byli tacy sami i chociaż nikt z nich nie znał podłoża sporu, wszyscy na taki warunek przystali.

Watahy wymierały, a głód obdzierał je z dumy, którą tak starały się bronić. Mądrzejsze osobniki odchodziły od klanów i przystawały do watahy, której przewodziły dwa basiory, oba na równych prawach. Wilki uczyły się na nowo jak współpracować i szanować się wzajemnie, tak by każdy miał swoje zadanie i był najedzony. Polowania na tury wróciły do łask, po wielu latach bezczynności.

Bolshoy tępił w stadzie wyniosłość dawnych Brati i uczył ich szacunku względem towarzyszy. Molniya był przykładem dla dawnych Tiya i uczył wilki zaufania wobec olbrzymów. Oba wilki stanowiły nowy porządek, w którym nie było miejsca na spory, a walka ustępowała łagodności. Szybkość była cechą jednego, a siła drugiego, mądrość była ich wspólna. Wataha rosła w siłę i wkrótce stała się potęgą, która przetrwała wielką zimę, czego nie udało się dokonać klanom. Tiya i Brati przestały istnieć wraz z ostatnim wilkiem padłym z głodu. Nie zabił ich jednak ani Bolshoy, ani Molniya, ani nawet wielka zima. Zabiła ich własna pycha i poczucie dumy.

Wataha Bratiya** żyła jeszcze długo po swoich przywódcach i kontynuowała ich historię. Historię o tym, jak to, co dwóch rozdzieliło, zostało połączone przez dwóch. Historię o tym, jak trudno odwrócić się od całego stada i kierować się własnym zdaniem, ale jak słuszna może to być decyzja. Historię o tym, że nie każda tradycja niesie ze sobą prawdę.

To racja, że trudno jednym patykiem zawrócić rwącą rzekę, ale jeśli dołączy się drugi patyk, a później trzeci i kolejny, to nie są to już patyki, a potężna tama.

Tama z pewnością może zawrócić rwącą rzekę. Najpierw jednak należy zacząć od jednego patyka, tak jak każda wataha zaczyna się od jednego wilka.


~~~~~

* Może tu chodzić o Góry Wierchojańskie, znajdujące się w Rosji. Nie mamy pewności.
** tłum. ros. Bracia
Molniya oznacza "błyskawicę", Bolshoy oznacza "wielki".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz