Kiedy wbiegłam do budynku doznałam ulgi. Pozostali pracownicy jeszcze się nie pojawili. Dowiedziałam się, że kierownictwo znajduje się wciąż na jakimś przedłużonym spotkaniu. Pewnie problemy z inwestorami. Powiedziałam sekretarce, że byłam umówiona i poprosiłam o powiadomienie mnie, kiedy pan Wojciech będzie już wolny.
W tym czasie na korytarzu pojawiły się znajome twarze. Kolejni umówieni petenci przechodzili przez automatyczne drzwi z Kubusiem Puchatkiem i osiołkiem na szybie i dopytywali o nazwiska. Jedne nic mi nie mówiły, inne brzmiały znajomo.
Na korytarzu rozległ się dzwonek oznajmiający, że wszystkie spotkania dobiegły właśnie końca. Sekretarka wstała, otwarła drzwi za którymi odbywał się meeting i przekrzykując głośną dyskusję rzekła:
- Kończcie, bo rodzice już przyszli. Wojtek przesuń sobie tą wieżę do schowka i jutro ją dokończysz. Ciocia już po Ciebie przyszła.
Chwilę później na korytarz wybiegli przedsiębiorcy w wersji demo i kierując się w objęcia swoich rodziców, dziadków i sąsiadów przekazywali im najświeższe informacje, dotyczące spraw poruszanych na spotkaniu. Ola zrobiła piękny obrazek, Olgierd wykleił słonia z plasteliny, a Stefanek po raz pierwszy w historii nie oblał się sokiem.
Nigdzie jednak nie było widać Wojciecha. Czyżby został posprzątać po spotkaniu? Zajrzałam do sali. Nauczycielka widząc moją wychylającą się głowę zawołała w stronę stoiska z klockami:
- Wojtek pospiesz się i nie zapomnij kapci!
- Już idę - odrzekł chłopiec sięgający mi do pępka i dalej przekładał swoją budowlę do skrzynki.
- Jakiś taki dzisiaj smutny jest. Coś się stało? - spytała pani Kasia, zamykając okna w klasie.
- Z tego co wiem, to nie - odparłam zgodnie z prawdą. Rano Wojtek kipiał szczęściem, bowiem dzisiaj dzieci szły na spacer do parku.
- Próbowałam się dowiedzieć o co chodzi, ale nie chciał mi powiedzieć. Może pani się uda.
Tym sposobem z questem pobocznym i małym budowlańcem u boku opuściłam placówkę przedszkola. Chłopiec faktycznie był osowiały. Nie rozmawiał, nie nucił i wlókł się noga za nogą. To było do niego niepodobne.
- Co jest Wojtek? - zagaiłam - Boli Cię coś?
- Nie.
- Ktoś Ci dokuczał?
- Nie.
- Zupa była niedobra?
- Dobra była.
- Ktoś Ci zniszczył wieżę?
- Nie.
- Coś Ci nie wyszło? Zbudowałeś coś widziałam.
- No. Jeszcze muszę dokończyć.
- To co jesteś taki smutny? Co się stało?
- Nic.
Jak można zauważyć rozmowa przebiegała wspaniale i ledwo mogłam zatamować potok słów, opuszczający dziecięce gardło.
- Jesteś głodny? Może zadzwonię do mamy i spytamy czy możesz wcześniej dostać żelki?
To była tajna broń. Żelki zawsze poprawiały nastrój. Miały magiczne właściwości i powodowały niekontrolowany przypływ energii, dlatego mama chłopca dawała mu je tylko w weekend.
- Nie - usłyszałam i w głowie zaczęły mi wyć syreny alarmowe.
Jak to "nie"? Co znaczy "nie"? Wojtek jeszcze nigdy w swojej karierze nie odmówił żelek. Były tylko dwa wyjaśnienia: był śmiertelnie chory, albo ktoś podmienił mi dzieciaka.
- No teraz to już musisz mi powiedzieć. Nie odpuszczę Ci dopóki mi nie powiesz co jest grane - zagroziłam i po długim wyduszaniu informacji z małego chłopca w trampkach, udało mi się uzyskać odpowiedź.
Zosia nie chciała iść w parze z Wojtkiem i trzymać go za rękę na wycieczce, a jak dał jej kwiatka to zgubiła go po drodze.
Delikatna sprawa.
- A Ty lubisz tą Zosię?
- Bardzo.
- Fajna jest? Podoba Ci się?
- No.
- I z kim ona szła w parze?
- Z Filipem - odrzekł wrogo Wojtek. Gdyby słowa mogły ranić, Filipa czekałaby dekapitacja i kąpiel w kwasie.
- Tego kwiatka to pewnie niechcący zgubiła.
- Nawet nie zauważyła. Jakbym ja dostał od niej kwiatka, to bym go pilnował.
Złamane serce w tak młodym wieku. Cóż miałam z nim począć.
Postanowiliśmy upiec babeczki i zanieść je rano do przedszkola pamiętając, że Fryderyk nie je glutenu, Tomek nie może cukru, a Jadwinia ma uczulenie na orzeszki.
Jeśli to nie skradnie serca szlachetnej Zofii i Wojciech nie zaskarbi sobie jej przychylności będzie trzeba wytoczyć cięższą artylerię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz