Ze względu na permanentny brak czasu związany bezpośrednio z moją pracą, dojazdami, brakiem prawa jazdy, koniecznością opieki nad starszym psem oraz ogólnym przemęczeniem, skutkującym zasypianiem w miejscach najbardziej do tego nieprzystosowanych, rozwinęłam wiele zainteresowań, które wcześniej porzuciłam z powodu mniejszego braku czasu.
Ma sens? Nie? Super.
Hobby moje, bo tak odtąd te zainteresowania będziemy nazywać, wymagają (jak zresztą niemal każde hobby) zaangażowania, czasu, nakładu pieniężnego, energii, czasu, pogłębiania wiedzy, miejsca oraz czasu.
Czyli wszystkich rzeczy, którymi nie dysponuję, ale próbuję sama siebie przekonać, że jest inaczej.
Przykład nr 1 - książki.
Czytam, kiedy tylko mam czas, czyli głównie w autobusie, toalecie i kolejce do weterynarza. Pochłaniam wszystko, co oparte na faktach i dotyczy seryjnych morderców, kanibali, ludzi popełniających zbrodnie wszelakie, psychopatów, socjopatów i wszystkich tych, których czyny nie mieszczą się w głowie typowemu mieszkańcowi tej planety. Bardzo gładko przechodzi przeze mnie również kategoria fantasy, więc jak coś ma trochę magii albo jednorożce (a najlepiej jedno i drugie), to również znajdzie miejsce na mojej półce. Gdzieś między literaturą queerową, a rzeźnikiem skazanym na czterdziestokrotne dożywocie.
Są też mangi. Bardzo dużo mang. W różnej tematyce. Również dorosłej. Tak.
Ta cała makulatura zajmuje dużo miejsca w mojej niedużej przestrzeni życiowej, ale postanowiłam jakoś z tym żyć i wypierać fakt, że regał nie udźwignie kolejnego tomu. Mogłabym wypożyczać książki albo czytać je na nośnikach cyfrowych, ale po pierwsze nie ma lepszego zapachu niż świeżutka książka prosto z drukarni, a po drugie jestem tak samo książkowym molem, co smokiem. Lubię nie tylko czytać, ale też gromadzić to co czytam.
Przykład nr 2 - rośliny.
W ten temat wciągnęłam się zupełnie przypadkiem wiosną 2023 roku i kompletnie przepadłam. Mimo, że hobby jest dość świeże, mam w swojej kolekcji rośliny egzotyczne oraz kolekcjonerskie, które posiadają własną fontannę, lampę, kwietnik (zasłaniający mi w całości jedno okno) oraz znaczną część mojego pokoju. Dokształcam się, czytam poradniki, spędzam godziny na researchu dotyczącym podłoża, lumenów, nawozów, wilgotności, pH gleby, pasożytów, chorób grzybowych i wirusowych, żeby zapewnić moim zielonym (i nie tylko) dzieciom jak najlepsze możliwe warunki.
Naliczyłam 35 doniczek, różnej wielkości w moim pokoju o powierzchni 2 m x 3 m. Czy mam na to wszystko miejsce? Nie. Czy mnie to bardzo obchodzi? Również nie. Czy mnie to powstrzyma przed dalszym zalesianiem mojego skromnego centrum dowodzenia? Zgadnijcie. Na szczęście jest jeszcze praca, do której skrupulatnie przenoszę część mojego zagajnika, tłumacząc to sobie zwiększeniem natlenienia pomieszczenia, w którym zmuszona jestem intensywnie myśleć. Jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.
Przykład nr 3 - Pokemony.
Ależ to dziecinne, prawda? Taka duża, a jeszcze ją bawią nieistniejące stworki, które posiadają władzę nad żywiołami. Zamiast się zająć poważnymi rzeczami i... nie. Znaczy tak, to jest dziecinne, ale nie, nie czuję się z tego powodu mniej dojrzała, dorosła, bardziej niedorzeczna czy głupsza. Pokemony były obecne w moim życiu odkąd pierwszy raz zobaczyłam je w telewizji mając ledwie 6 lat. W tamtych czasach, czyli w czasach bezinternecia, konsoli na dyskietki, telefonów komórkowych z antenką i guziczkami oraz telewizorami z wielkim tyłem, zbierało się naklejki z Pokemonami z rogalików i tazosy z czipsów. Obecnie rynek kieszonkowych potworków jest jednocześnie o wiele bogatszy i uboższy. Pierwsze wydania kart kolekcjonerskich mają wartość dobrego samochodu, a ich podróbki są tak dokładne, że często przy ich otwarciu obecnych jest kilku specjalistów od oceny stanu i możliwego fałszerstwa przedmiotu. Stare edycje (czyli mniej więcej te w moim wieku) to zabawa dla ludzi dużo bogatszych ode mnie. Ja zadowalam się kartami obecnych serii, chociaż jestem też na finiszu dodatku fossil z 1999 roku. Robię to, ponieważ rozpakowywanie i zbieranie kart niespodzianek przynosi mi podobną radość co znajdowanie plastikowych krążków i pachnących rogalem naklejek w dzieciństwie. Słowem: sentyment i nostalgia.
Gram również w Pokemon Go na telefonie (nie, ta aplikacja jeszcze nie umarła, co więcej jest coraz bardziej rozbudowywana) oraz Pokemon Sleep. Nic tak nie motywuje do pójścia spać jak informacja, że Twój Raichu jest już zmęczony i najchętniej strzeliłby komara, a nie może, bo Ty czytasz właśnie jak przyrządzić tatara z człowieka na piętnaście sposób.
Czy średnia wieku uczestników raidów w grze jest trzykrotnie mniejsza od mojego? Tak. Czy mnie to obchodzi? Ani trochę. Biorąc pod uwagę fakt, że urodziłam się kilka lat po wystartowaniu Pokemonów, a te dzieciaczki są w fandomie od niedawna, mam pełne prawo do uczestnictwa we wszelkich atrakcjach jakie w tym temacie powstaną.
Prawda jest taka, że młodsi już nie będziemy. Możemy być tylko starsi, bardziej zmęczeni, schorowani, mniej podekscytowani i zmotywowani. Jeśli znajdujemy radość w czymś dziecinnym, co nie wyrządza nikomu krzywdy, to w czym problem? "Później" może nigdy nie nadejść, a "kiedyś" już było. Oglądanie muminków w żaden sposób nie przeszkadza w byciu wspaniałym prawnikiem.
Mam więc trzy główne hobby, które upycham gdzieś między gotowaniem Morfinie potrawki z królika, a myciem zębów. Oprócz tego jest też sporadyczny haft diamentowy, haft materiałowy, kulinarne podboje kuchni, kończące się zazwyczaj fiaskiem, próby szydełkowania i powrotu do szkiców sprzed lat, lego oraz modele booknooków.
Weekendy zdarza mi się również spędzać na sesjach D&D. Niewtajemniczeni proszeni są o wygooglowanie sobie tego skrótu, ponieważ opowiedzenie o mistrzach gry, szablonach postaci, dwudziestościennych kostkach i rzutach na percepcję wymagałoby jeszcze co najmniej dziesięciu postów i to po wyrzuceniu krytyka na elokwencję.
P.S. W hobby wcale nie musicie być dobrzy, serio, nikt tego nie sprawdza. Kochasz malować, ale szczytem Twoich możliwości są ludziki z patyków? Super. Ludziki z patyków też są fajne. Masz zajawkę na roślinki, ale uśmiercasz nawet mlecze za oknem? Mlecze to trudna sprawa, kiedyś się uda, może zacznij od pokrzywy? Uspokaja Cię szydełkowanie, ale od dwóch lat tworzysz jeden bardzo dziurawy i krzywy szalik? Przewiewność jest w cenie, poza tym słyszałeś kiedyś o chciaku? Ważne, żeby to co robisz sprawiało Ci radość i wcale nie musisz być w tym ekspertem. Liczy się frajda, a frajda jest dla osób w każdym wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz