Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 15 czerwca 2025

Ja tylko słoiczki chciałam...

Nie jestem już nastolatką. Jeśli widzisz mnie o trzeciej nad ranem na zewnątrz, w piżamie, dwóch różnych skarpetkach, wzdychającą do psa, który robi już trzeci skłon w ciągu ostatniej minuty, to wiesz że pobudka za kilka godzin nie będzie łagodna, o ile litościwie Morfinie jelita rozpatrzą pozytywnie wniosek o kontynuację snu.

Sytuacja opisana powyżej zdarza się niestety częściej niż średnia statystyczna, ponieważ pies mój postanowił stać w kolejce po futro kiedy rozdawali zdrowy układ pokarmowy. Prawidłowe trawienie to zbędna burżuazja.

Nauczona trzynastoletnim doświadczeniem wiem oczywiście jakie kroki należy w takiej sytuacji podjąć. Maślan sodu do pyska, elektrolity do wody, termofor na brzuch, post ścisły w postaci słoiczków dla dzieci lub marchwianki (w zależności od stanu lodówki) do ustania agresywnej ekspozycji treści żołądkowo-jelitowych w formie nieprzetrawionej eksplozji.

Dnia pewnego, rozpoczętego przedwcześnie o 1:27 symfonią beknięć i pompnięć, sygnalizujących utratę kontroli psa nad okrężnicą, wybrałam się do marketu celem zakupu słoiczków dla ludzkich pociech pozbawionych jeszcze zębów i kredytu na mieszkanie. Odziana tego dnia byłam w spodnie dresowe marki "kwasimodo" oraz dziurawy pulowerek sezon wiosna-lato-jesień-zima. Postawiłam na nowoczesność przełamaną niechlujstwem i nutą 'nieśpięod72h no5'. Na głowie Beethoven, pod oczami opuchlizna, w dłoni torba plastikowa znanej sieci sprzętów RTV i AGD, pozdrawiam serdecznie, bo przecież płacić za nową nie będę. Gdybym spytała przypadkowego przechodnia o złotóweczkę, pewnie nie wzbudziłoby to żadnego zdziwienia. Prezentowałam się zatem godnie i światowo.

Weszłam do sklepu dwie minuty po jego otwarciu i skierowałam się zmęczonym krokiem w stronę działu dla purchląt, mrużąc oczy atakowane ostrym światłem i wesołymi opakowaniami uśmiechniętych bobasów. Energii wystarczyło mi na sprawdzenie składu pod kątem obecności w nim poru lub cebuli, która jest passé. Na oparach dotarłam do taśmy, przy której stała uśmiechnięta pani kasjerka. Widząc mój stan i zakupy składające się z kilkunastu słoiczków ze zmielonymi warzywami, ewentualnie indykiem, kobieta obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem i zaczęła kasować produkty, podczas gdy ja w swojej głowie kalkulowałam już czy zdążę wrócić do domu przed wielką awarią jelita grubego.

- Oj, jak ja bym chciała, żeby moje tak jadły te słoiczki, a one plują tym dalej niż widzą.

Niestety z lekkim opóźnieniem dotarło do mnie, że rozpoczęła się konwersacja, ponieważ mózg mój zajęty był już rozwiązywaniem problemu dziurawej, jak się okazało, torby znanej sieci sprzętów RTV i AGD, nie pozdrawiam. Wykrzesałam z siebie coś na znak uśmiechu, przytaknęłam i miałam nadzieję, że to nie było pytanie.

- Chłopiec czy dziewczynka?

- Dziewczynka - odpowiedziałam odruchowo, nie wdając się w szczegóły dotyczące gatunku.

- Fajnie, dziewczynki zawsze grzeczniejsze, a wcina to? Smakuje jej?

- Mhm, tak.

- A ile ma lat?

- Trzynaście.

Wszystko zwolniło, włącznie z procesami myślowymi biednej kobiety, która zapewne zastanawiała się właśnie czy nie zrozumiała żartu, czy powinna wezwać opiekę społeczną, ponieważ nagle zaśmierdziało patologią. Nie było czasu na wyjaśnienia z dwóch powodów. Jeden: w domu czekał na mnie bardzo gazowany pies, którego ciśnienie czułam na skórze dwa kilometry dalej, dwa: mam wrażenie, że nic co mogłabym powiedzieć nie poprawiłoby znacząco niezręcznej sytuacji w której obie się z kobietą znalazłyśmy. Czas reakcji minął, bomba wybuchła saperowi w rękach.

Pożegnałam się ładnie, chowając słoiczki po kieszeniach, ponieważ plastikowa siateczka okazała się bardziej dziurawa niż mój mózg piętnaście sekund temu i wyszłam ze sklepu, mając nadzieję, że w najbliższych dniach MOPS nie zapuka do moich drzwi, domagając się wyjaśnień.


środa, 11 czerwca 2025

Co z Morfiną? Żyje jeszcze?

W kwietniu tego roku Morfina skończyła trzynasty rok życia i wkroczyła dumnie w czternasty, jakby jej nie dotyczył przemijający czas, inflacja i problemy gospodarcze tego świata. Średnia długość życia Golden Retrievera to 10 - 12 lat, ale udokumentowana rekordzistka tej rasy tuptała po tej planecie niemal 21 lat. To bardzo dużo tuptania, ale kto puchatemu zabroni? Można by snuć optymistyczne plany pobicia tego rekordu, ale z doświadczenia wiem, że złotowłosa bardziej się przejmuje tym czy uda jej się wyżebrać dodatkowe ciasteczko jeśli odpowiednio zagra napad amnezji i będzie wystarczająco natarczywa lub czy wiatr będzie niekorzystnie podwiewał w tyłek przy wypróżnianiu się, bo jest to doprawdy skandaliczne zachowanie z mojej strony, że nic z tym nie robię, widząc jej dyskomfort. To są prawdziwe pieskowe problemy, a nie tam jakieś wymyślanie z cyferkami.

Pies jaki jest, każdy widzi, ale przelećmy przez części tej nadgryzionej zębem czasu maszynerii wspólnie.

  • Krew - znajduje się w środku, chyba że znajduje się na zewnątrz. Wtedy należy skosztować czy koszerna. Badana regularnie. Wyników nie powstydziłby się ten charcik z naprzeciwka, co szybciej biega niż Świniak pochłania biszkopty. Prawie szybciej...

  • Paputy - zwane też łaputkami. Na zwyrodnienia stawów - chondroityna i glukozamina, na zaciąganie kopytkiem po betonie i zdzieranie pazurków w nieestetycznym pedicure ulicznym - bucik. Bucik jest obowiązkowy, bez bucika nie ma spacerku. W niedalekiej przyszłości planowane wprowadzenie bieżni wodnej dla usprawnienia aparatu ruchu (panie, miej mnie w swojej opiece, albowiem pies ten boi się absolutnie wszystkiego). Na bolące 'nuszki' - człowiek, co po schodach wniesie i ze schodów zniesie, a jak trzeba to podtrzyma stopą jak się na prostej drodze paputy poplączą i upadkiem zagrożą.

  • Brzucho - bęben do wymiany, pasek klinowy zatarty, pompa główna niby działa, przegląd techniczny nic poza niedomykającą się zastawką nie znalazł. Pieczątka klepnięta, widzimy się za rok. Jedzenie za miliony monet, czternaście różnych suplementów i probio/prebio/postbiotyków, co by układ trawienny nie musiał sam robić już absolutnie nic i brzucho może się zastanowić czy ewentualnie odpuścić dzisiaj gazowany wybuch jelitowego confetti o trzeciej nad ranem czy nie. Pamiętać należy jednak o tym by splunąć trzy razy przez lewe ramię, upewnić się że układ gwiazd jest korzystny, a planety ładnie ułożyły się w rządku. Jowisz MUSI być w transcendencie, inaczej nici ze zdrowej kupki. True story.
  • Głowa - niby uszy zdrowe, niby paczadełka wszystko widzą, ale jak imieniem pies wołany jest, to jakby nie słyszał. Obraz nagle rozmazany się staje i trudno odróżnić czy człowiek swój czy obcy. Na szczęście nos zawsze działa. Nos pomoże znaleźć właściciela, który jakby nagle stał się wyższy i bardziej łysy, ale w siatce ma baleron, więc to na pewno jest ta osoba. Nie ma wątpliwości.
  • Futro - jest ono kwintesencją życia, zaznaczeniem swojej obecności, wyrazem swojego "ja". Futro jest wszędzie, jest wszystkim. Niczego nie można być w życiu bardziej pewnym niż masowej produkcji futra, służącego do zrzucania go. Morfinowe wyczucie feng-shui domaga się wykładzin, które ocieplą aranżację wnętrz i puchate pracuje nad nimi wytrwale cały rok, wkładając w to całą siebie. Badania wykazały, że zdrowe jest spożycie futra w kawie, rosole i racuszkach. Można stosować zamiast koperku do młodych ziemniaczków, zalecane są również inhalacje z futra, wtedy płuca robią się mechate i mięciutkie. Na gładką cerę - maseczki z futra, a na spuchnięte kostki - futrzane okłady. Futrzane perpetuum mobile dostępne jest całodobowo, a produkcja nigdy nie ustaje, więc nie musicie się martwić o utratę tego złotego środka. Z psiej wełenki można również udziergać sobie pieska zastępczego, na wypadek jakby ten główny nie chciał się przytulać, a nas naszłaby akurat taka potrzeba.

  • Ogon - merda wolniej lecz nie mniej entuzjastycznie. Ogon po prostu się ustatkował. Stał się dorosły i ma teraz własne życie, pełne powiewów wiatru i mokrych błotek. Ogon już się swoje wyszalał, teraz potrzebuje stabilizacji i subtelnych sygnałów. Takiemu dojrzałemu ogonu nie wypada już strzelać wiatraczków na widok czegokolwiek. Chyba że tym czymkolwiek jest menel Ziutek, oddający właśnie naturze swoje śniadanie złożone z wczorajszego kebaba, wtedy ogonu wypada wszystko.
Podsumowując, psia seniorka ma się dobrze. Śpi więcej, je tyle samo, a bawi się raczej na macie węchowej niż w psim parku, pełnym młodzików. Jest wolniejsza, mniej cierpliwa i bardziej nostalgiczna. Czasem zapatrzy się na ciekawy kamień, czasem zahaczy bucikiem o krawężnik i przycupnie sobie przy ławce siódmy raz tego dnia, ale dalej jest to Morfina. Jest taka sama, tylko starsza i wymagająca innych rzeczy niż kiedyś, posiadająca więcej przywilejów i mniej obowiązków. W środku dalej tkwi mały, nieposłuszny szczeniaczek, tylko ogranicza go sztywność mięśni, ból stawów i strzykanie w krzyżu.





wtorek, 10 czerwca 2025

Hobby? A kto ma na to czas.

Ze względu na permanentny brak czasu związany bezpośrednio z moją pracą, dojazdami, brakiem prawa jazdy, koniecznością opieki nad starszym psem oraz ogólnym przemęczeniem, skutkującym zasypianiem w miejscach najbardziej do tego nieprzystosowanych, rozwinęłam wiele zainteresowań, które wcześniej porzuciłam z powodu mniejszego braku czasu.

Ma sens? Nie? Super.

Hobby moje, bo tak odtąd te zainteresowania będziemy nazywać, wymagają (jak zresztą niemal każde hobby) zaangażowania, czasu, nakładu pieniężnego, energii, czasu, pogłębiania wiedzy, miejsca oraz czasu.

Czyli wszystkich rzeczy, którymi nie dysponuję, ale próbuję sama siebie przekonać, że jest inaczej.

Przykład nr 1 - książki.

Czytam, kiedy tylko mam czas, czyli głównie w autobusie, toalecie i kolejce do weterynarza. Pochłaniam wszystko, co oparte na faktach i dotyczy seryjnych morderców, kanibali, ludzi popełniających zbrodnie wszelakie, psychopatów, socjopatów i wszystkich tych, których czyny nie mieszczą się w głowie typowemu mieszkańcowi tej planety. Bardzo gładko przechodzi przeze mnie również kategoria fantasy, więc jak coś ma trochę magii albo jednorożce (a najlepiej jedno i drugie), to również znajdzie miejsce na mojej półce. Gdzieś między literaturą queerową, a rzeźnikiem skazanym na czterdziestokrotne dożywocie.

Są też mangi. Bardzo dużo mang. W różnej tematyce. Również dorosłej. Tak.

Ta cała makulatura zajmuje dużo miejsca w mojej niedużej przestrzeni życiowej, ale postanowiłam jakoś z tym żyć i wypierać fakt, że regał nie udźwignie kolejnego tomu. Mogłabym wypożyczać książki albo czytać je na nośnikach cyfrowych, ale po pierwsze nie ma lepszego zapachu niż świeżutka książka prosto z drukarni, a po drugie jestem tak samo książkowym molem, co smokiem. Lubię nie tylko czytać, ale też gromadzić to co czytam.

Przykład nr 2 - rośliny.

W ten temat wciągnęłam się zupełnie przypadkiem wiosną 2023 roku i kompletnie przepadłam. Mimo, że hobby jest dość świeże, mam w swojej kolekcji rośliny egzotyczne oraz kolekcjonerskie, które posiadają własną fontannę, lampę, kwietnik (zasłaniający mi w całości jedno okno) oraz znaczną część mojego pokoju. Dokształcam się, czytam poradniki, spędzam godziny na researchu dotyczącym podłoża, lumenów, nawozów, wilgotności, pH gleby, pasożytów, chorób grzybowych i wirusowych, żeby zapewnić moim zielonym (i nie tylko) dzieciom jak najlepsze możliwe warunki.

Naliczyłam 35 doniczek, różnej wielkości w moim pokoju o powierzchni 2 m x 3 m. Czy mam na to wszystko miejsce? Nie. Czy mnie to bardzo obchodzi? Również nie. Czy mnie to powstrzyma przed dalszym zalesianiem mojego skromnego centrum dowodzenia? Zgadnijcie. Na szczęście jest jeszcze praca, do której skrupulatnie przenoszę część mojego zagajnika, tłumacząc to sobie zwiększeniem natlenienia pomieszczenia, w którym zmuszona jestem intensywnie myśleć. Jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.

Przykład nr 3 - Pokemony.

Ależ to dziecinne, prawda? Taka duża, a jeszcze ją bawią nieistniejące stworki, które posiadają władzę nad żywiołami. Zamiast się zająć poważnymi rzeczami i... nie. Znaczy tak, to jest dziecinne, ale nie, nie czuję się z tego powodu mniej dojrzała, dorosła, bardziej niedorzeczna czy głupsza. Pokemony były obecne w moim życiu odkąd pierwszy raz zobaczyłam je w telewizji mając ledwie 6 lat. W tamtych czasach, czyli w czasach bezinternecia, konsoli na dyskietki, telefonów komórkowych z antenką i guziczkami oraz telewizorami z wielkim tyłem, zbierało się naklejki z Pokemonami z rogalików i tazosy z czipsów. Obecnie rynek kieszonkowych potworków jest jednocześnie o wiele bogatszy i uboższy. Pierwsze wydania kart kolekcjonerskich mają wartość dobrego samochodu, a ich podróbki są tak dokładne, że często przy ich otwarciu obecnych jest kilku specjalistów od oceny stanu i możliwego fałszerstwa przedmiotu. Stare edycje (czyli mniej więcej te w moim wieku) to zabawa dla ludzi dużo bogatszych ode mnie. Ja zadowalam się kartami obecnych serii, chociaż jestem też na finiszu dodatku fossil z 1999 roku. Robię to, ponieważ rozpakowywanie i zbieranie kart niespodzianek przynosi mi podobną radość co znajdowanie plastikowych krążków i pachnących rogalem naklejek w dzieciństwie. Słowem: sentyment i nostalgia.

Gram również w Pokemon Go na telefonie (nie, ta aplikacja jeszcze nie umarła, co więcej jest coraz bardziej rozbudowywana) oraz Pokemon Sleep. Nic tak nie motywuje do pójścia spać jak informacja, że Twój Raichu jest już zmęczony i najchętniej strzeliłby komara, a nie może, bo Ty czytasz właśnie jak przyrządzić tatara z człowieka na piętnaście sposób.

Czy średnia wieku uczestników raidów w grze jest trzykrotnie mniejsza od mojego? Tak. Czy mnie to obchodzi? Ani trochę. Biorąc pod uwagę fakt, że urodziłam się kilka lat po wystartowaniu Pokemonów, a te dzieciaczki są w fandomie od niedawna, mam pełne prawo do uczestnictwa we wszelkich atrakcjach jakie w tym temacie powstaną.

Prawda jest taka, że młodsi już nie będziemy. Możemy być tylko starsi, bardziej zmęczeni, schorowani, mniej podekscytowani i zmotywowani. Jeśli znajdujemy radość w czymś dziecinnym, co nie wyrządza nikomu krzywdy, to w czym problem? "Później" może nigdy nie nadejść, a "kiedyś" już było. Oglądanie muminków w żaden sposób nie przeszkadza w byciu wspaniałym prawnikiem.

Mam więc trzy główne hobby, które upycham gdzieś między gotowaniem Morfinie potrawki z królika, a myciem zębów. Oprócz tego jest też sporadyczny haft diamentowy, haft materiałowy, kulinarne podboje kuchni, kończące się zazwyczaj fiaskiem, próby szydełkowania i powrotu do szkiców sprzed lat, lego oraz modele booknooków.

Weekendy zdarza mi się również spędzać na sesjach D&D. Niewtajemniczeni proszeni są o wygooglowanie sobie tego skrótu, ponieważ opowiedzenie o mistrzach gry, szablonach postaci, dwudziestościennych kostkach i rzutach na percepcję wymagałoby jeszcze co najmniej dziesięciu postów i to po wyrzuceniu krytyka na elokwencję.


P.S. W hobby wcale nie musicie być dobrzy, serio, nikt tego nie sprawdza. Kochasz malować, ale szczytem Twoich możliwości są ludziki z patyków? Super. Ludziki z patyków też są fajne. Masz zajawkę na roślinki, ale uśmiercasz nawet mlecze za oknem? Mlecze to trudna sprawa, kiedyś się uda, może zacznij od pokrzywy? Uspokaja Cię szydełkowanie, ale od dwóch lat tworzysz jeden bardzo dziurawy i krzywy szalik? Przewiewność jest w cenie, poza tym słyszałeś kiedyś o chciaku? Ważne, żeby to co robisz sprawiało Ci radość i wcale nie musisz być w tym ekspertem. Liczy się frajda, a frajda jest dla osób w każdym wieku.

Amen.