Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 11 grudnia 2020

Bodyguard za piątaka

Bardzo często wracam z laboratorium w godzinach późnowieczornych. Na zewnątrz ciemno robi się już w okolicach siedemnastej, a przystanek autobusowy oświetla jedna latarnia i neony pobliskich sklepików, więc zazwyczaj ludzie czekają na autobus w ciemności.

- Pani kierowniczko! - usłyszałam znajomy mi głos i zza rogu wyłonili się Bonnie i Clyde XXI wieku. Znajome twarze powitały mnie uśmiechem i pytaniem, które nie zmieniało się odkąd pierwszy raz zobaczyłam tę dwójkę kilka lat temu - Ma kierowniczka coś do jedzenia? Jak kierowniczce minął dzień?

- Nie mam przy sobie, ale i tak idę do budki z frytkami, to mają panowie szczęście - odpowiedziałam, przechodząc na drugą stronę chodnika.

Mężczyźni byli ubrani skromnie, nie mieli domu ani połowy zębów, a jeden z nich mógł właśnie przekraczać sześćdziesiątkę, ale zawsze trzymali się razem i nigdy nie naprzykrzali się obcym. Zawsze mili, zawsze trzeźwi, zawsze proszący tylko o jedzenie, nigdy o pieniądze, panowie rozpoznawali mnie już nawet w maseczce i owijce z szalika. Mieli też sokoli wzrok, skoro wypatrzyli mnie już z przystanku.

Postawiłam zmarzniętym towarzyszom frytki, oni pobłogosławili mnie, moje dzieci i wnuki moich wnuków i udałam się na przystanek, skąd dalej widziałam panów dzierżących ciepłe paczuszki i koczujących pod sklepem, osłaniającym ich nieco od wiatru.

Cisza nocy została jednak szybko zmącona przez trzech, rozbujanych jegomości, podbijających do każdej osoby na przystanku i rzucających pretensje w jedynie sobie znanym języku. Mimo ignorowania, stroszących się w stylu koguta, mężczyzn, podchodzili oni coraz bliżej, dając oczekującym do zrozumienia, że nie podoba im się obecność pasażerów na przystanku. Kiedy nadeszła moja kolej na zlekceważenie degustatorów tanich trunków osiedlowych, zauważyłam dwóch ninja, przemykających truchtem pod osłoną nocy, niezważających na czerwone światło przejścia dla pieszych.

- Ale ku*wa odpie*dolcie się od naszej kierowniczki! - rzucił mniejszy jegomość, który w piorunującym tempie skończył swoją porcję frytek.

- Won stąd! - dorzucił drugi i kiedy byłam już przekonana, że resztki uzębienia moich rycerzy za chwilę znajdą się na asfalcie, napromilowani panowie zmierzyli wrogów swoim zachwianym skanem prawilności, unieśli ręce w międzynarodowym geście, oznaczającym "to nie ja, ja nic nie wiem" i oddalili się w stronę sklepów, by tam dręczyć kolejne osoby swoimi uwagami odnośnie "wyeble", czymkolwiek to było. Będąc w niemałym szoku, że dwóch wątłych panów właśnie całkowicie zdominowało większych od siebie rywali, napakowanych białkiem i proteinami z puszki, podziękowałam i rozejrzałam się po stojących na przystanku ludziach, którzy pod maskami musieli mieć podobny wyraz twarzy do mojego.

- A pani kierowniczka to kiedy ma autobus? Bo my tu poczekamy, żeby pani nikt nie zaczepiał - przemówił niższy z rycerzy, podczas gdy wyższy przytakiwał i spoglądał wrogo w stronę sklepów.

- Za kilka minut, ale naprawdę nie trzeba. Oni już chyba nie wrócą.

- Ale my poczekamy, nam się nie spieszy.

Mój żółty dyliżans nadjechał, a ja zostałam oddelegowana przez moją ochronę, na którą wydałam tego dnia całe pięć złotych z groszami. Podziękowałam, pomachałam i wróciłam do domu, zastanawiając się co się właściwie zdarzyło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz