Podczas trwania szczurzego wybiegu rozlega się pukanie do drzwi. Gryzonie rozlane na łóżku, testują maksymalną powierzchnię, jaką mogą sobą zająć, więc zabieram towarzystwo i upychając łaciate kluchy w kieszeń bluzy, maszeruję w stronę drzwi.
- Dzień dobry - odzywa się mężczyzna w roboczym ubraniu - potrzebujemy klucze do piwnicy bo... - przerywa, patrząc na mój falujący pod bluzą brzuch. Z kieszeni wyłania się ogon, nos i cała głowa - ... bo deratyzację będziemy przeprowadzać - kontynuuje po chwili, nie odrywając oczu od planujących ucieczkę szczurów.
- Do suszarni też? - pytam, przebierając w pęku kluczy.
- Też, też - odpowiada, zerkając na migrujące po moim ubraniu gryzonie.
Wręczam mężczyźnie klucze, przytrzymując maślanego księcia na ramieniu i kontrolując MMA, które dzieje się w moim kapturze między pozostałą dwójką.
- U pani też by się przydała mała deratyzacja może.
Uśmiecham się pobłażliwie do tego lekko suchego żartu i odprowadzam zmieszanego człowieka wzrokiem. Chwilę później klucze wracają do mnie już z ręki innego człowieka, który rozgląda się zaciekawiony po korytarzu, najwidoczniej ciekaw szczurzej kolonii z opowieści kolegi.
- Ale trafiliśmy, co? - przemawia w końcu - Te pani się nie obrażą na nas, co? Żeby nas nie zeżarły jak te myszy tego Popiela. A gdzie one są tak właściwie?
- Poszły do piwnicy polować.
Mężczyzna oddaje mi klucze i odchodzi. Powaga na twarzy sugeruje mi, że zdanie weszło nie tak jak powinno, ale jest już za późno, żeby to naprawić. Stoję więc przy uchylonych drzwiach w niezręcznej ciszy, kiedy z klatki schodowej dochodzi mnie głośne:
- Białe całe i z pięć ich było, takie jak się na kacu widzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz