Późny wieczór. Jestem sama w domu i przygotowuję kolację w oczekiwaniu na powrót reszty domowników z rehabilitacji.
Dzwoni jeden z telefonów mojej mamy, który został w ładowaniu.
- Tak? - mówię, odbierając połączenie z niezapisanym numerem.
- Mge u ws chwyle, bo poczkam na mmm?
Odsuwam słuchawkę od ucha. Albo nawala komórka, albo połączyło mnie z kosmitami.
- Proszę mówić wyraźnie, nic nie rozumiem.
- Ciociuuu! - odzywa się głos i przeszukuję w głowie wszystkie małoletnie glizdy dla których zostałam już ciocią. Żadna nie ma jeszcze komórki, czyli aż tak stara nie jestem.
- Kto mówi?
- Rafaaaał
- Rafał? Ty jesteś narąbany. Matka wie, że pijesz? - mówię, orientując się, że rozmawiam z moim siedemnastoletnim kuzynem.
- Ej, Ty nie jestsśśś ciocia.
- Nie, nie jestem. Jej telefon został w domu. Gdzie jesteś?
- Odwiozzm mnie do Was. Dobsszsz? Mamm mnie odb... odbi... weźmie mnieeee potm.
- Dobra - odpowiadam i rozłączam się, bo rozmowa coraz bardziej przypomina bełkot.
Po szybkim telefonie do ciotki dowiaduję się, że odbierze młodego kiedy wróci z pracy. Wypuściła go na osiemnastkę kolegi i pozwoliła "pić z umiarem", ale jej wkurzenie wskazywało na to, że kiedy wróci, zrobi mu z dupska sajgonki.
Kilka minut później ktoś łomocze do drzwi niczym Gestapo i po otwarciu wrót, do mieszkania wtacza się pięciu ululanych małolatów. Ciężko już stwierdzić kto podtrzymuje kogo, bo ludzkie spaghetti wije się i potyka, stojąc w miejscu. Wyławiam członka mojej rodziny i wypycham za drzwi całą resztę, zatrzymując nogą Morfinę, która ma ochotę iść na bal z miłymi panami.
- Matka Cię zabije - mówię do uśmiechniętego kuzyna, który stoi w korytarzu, tuląc się do ściany.
Makaron bulgocze mi w garnku, więc rzucam szybkie:
- Stój tu i niczego nie dotykaj - po czym ratuję przypalające się kluski. Podczas intensywnego mieszania łyżką w garnku, słyszę łupnięcie i zaglądam do korytarza, w którym Rafał zdążył już zmienić swoją pozycję na równoległą względem podłogi. Nad chłopakiem pochyla się Morfina i z rozpaczą w oczach biegnie do kuchni.
"Tam leży pan, przewrócił się, chyba nie żyje, helpunku!" - daje mi do zrozumienia swoim popiskiwaniem i jestem zmuszona pomóc napromilowanemu.
- Wstawaj - wydaję polecenie, ale brak kontaktu z bazą nie upraszcza przesyłu informacji.
Nie będę się z nim siłować. Biorę do ręki szklankę, napełniam ją zimną wodą i wylewam zawartość na głowę kuzyna.
Chłopak łapie agresywnie powietrze, jakby był w stanie utopić się w 250 ml płynu i odzyskuje przytomność, więc udaje mi się zawlec jego zwłoki na kanapę.
Morfina cały czas śledzi moje poczynania i kiedy wracam do korytarza, by wymopować wodę z kafelek, pies mości się obok ledwie żywego i z troską mu się przygląda.
Kuzyn nie ma zwierząt, nie wie jak się z nimi obchodzić i nie pała do nich miłością, ale nawet pijany trup wywołuje w Świniaku współczucie i empatię.
Podczas kiedy ja sprzątam i kończę przygotowywać posiłek, beżowe i puchate dokłada wszelkich starań by naprawić to zepsute, co zaległo i się nie rusza. Szturcha kuzyna nosem, reanimuje go łapą, liże po dłoni. Nic jednak nie działa i Morfina obdarowuje mnie spojrzeniem pod tytułem: "Mame, ten człowiek dziwnie pachnie i mnie nie mizia. Chyba umiera".
Poświęcam kanapę i wylewam na chłopaka drugą szklankę wody, tym razem cieplejszej. Szybciej wyschnie.
- Co jest, niee - odzywa się kuzyn i podaję mu kubek z kawą. Czarna śmierć w różowym kubeczku. Napój mocny jak opierdziel który go czeka po powrocie do domu.
- Pij - mówię, pilnując żeby Rafał utrzymał gorącą ciesz w drżących dłoniach.
- Nie chcę...
- To rozumiem, że wybierasz zimny prysznic.
- Nieeee
- Pij.
Małolat bierze do ręki kubek, robi łyka i jego twarz wykręca się jakby właśnie pochłonął kiszone jajko. Dzieciak siada i rozradowany psi kompan wciska mu się pod pachę.
- Ej, ej. Kawę wylejsz piesu.
"On żyje!" - przekazuje swoim merdaniem Morfina i przygląda się pokonanemu z góry. Nie wygląda dobrze i dalej śmierdzi, ale przemówił, więc żyje.
- Ale bym opchnął hot doga - mruczy marzyciel i spogląda w moją stronę.
- Może frytki do tego? Ty lepiej żarcie w płynie przyjmuj, bo matka jak Cię dorwie, to mniej Cię będzie na kiblu bolało im krócej tam spędzisz.
- Blblblb. Co się paczysz? - rzuca do Morfiny - Nie umiem w zwierzęta, co chcesz?
"Pokoju na świecie, żeby nie było głodu i ciastki dla każdego" - mówi Morfini wzrok, lecz usta jej pozostają nieruchome.
- Pies. Przynieś mi hot doga - rzecze rozbujany i Kokosanka przygląda się mu jak dziwnemu zjawisku.
- Dog. Dog to pies w innym języku. Na pewno znasz. Hot dog. Tak paróóówka w bułce - tłumaczy chłopak zwierzowi, lecz Świniak pozostaje niewzruszony.
- Skup się. Czytałem, że psy potrafią zapamiętać do tysiąca słów. Jestem pewien, że gdzieś w tym tysiącu istnieje słowo "bułka".
Morfina przybliża się do twarzy Rafała i stara się zrozumieć o co temu śmiesznie pachnącemu człowiekowi chodzi.
- Patrz mnie na usta. Przy-nieś Hot-do-ga. Panimaju?
Do Morświna coś dociera, coś rozjaśnia się w jej głowie i ku mojemu zaskoczeniu, włosiane zeskakuje z mebla i biegnie do pokoju, wracając po chwili z piłeczką, z którą wskakuje na kanapę i wypuszcza z pyska, prosto na twarz kuzyna.
- Ał. Nie. Jedzenie, rozumiesz? Przy-nieś. Je-dze-nie.
Sytuacja powtarza się, tylko tym razem na twarzy chłopaka ląduje pluszak truskawka.
- Ona rozumie słowo "przynieś", możesz sobie po tym dodawać dowolne rzeczowniki i nie dostaniesz nic oprócz wszystkich jej zabawek - mówię, widząc, że chłopak ponownie próbuje nakłonić Morfinę do bycia kelnerem.
- Kiedyś mi się uda - słyszę, lecz zabawa kończy się gdy Puchatek zrzuca na trzeźwiejącego ciężką, kauczukową kulę, wielkości pięści, zawieszoną na sznurku.
Z tego będzie limo.
Kilka godzin później, po otrzeźwiałego już lekko syna przyjeżdża moja ciocia. Po jej minie widzę, że uderzenie kulą to jedna z milszych rzeczy jaka dzisiaj spotkała kuzyna.
Było pić z umiarem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz