Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 2 sierpnia 2019

Dwie i pół historii

Zbliża się dwunasta w nocy. Przysypiam, oglądając jak się przydziela nową królową do pszczół. Nie wiem jak znowu znalazłam się w dziwnej części YouTube'a. Ja nawet nie mam pszczół.

Z wszechobecnego, poszerzającego się mroku wyrywa mnie telefon. Podnoszę go półświadomie, przesuwam słuchawkę na ekranie i mówię:
- Wydział ochrony środowiska, w czym mogę pomóc?
- Emm - odzywa się głos po drugiej stronie. Głos, który kojarzę, ale na razie nie jestem w stanie przypisać do niego żadnej twarzy.
Orientuję się, że jestem u siebie w mieszkaniu i właśnie strzeliłam gafę.
- Pracujesz? - pyta niepewnie głos.
- Co? Nie. Odruchowo, wybacz - odpowiadam i spoglądam na telefon. Tego numeru nie widziałam na ekranie mojego telefonu już od bardzo dawna.
Dzwoni człowiek z ciężką przeszłością i masą złych pomysłów jak sobie z nią poradzić. Nazwijmy go roboczo Damian.
- Damian? - pytam żeby się upewnić, ale numer telefonu nie może kłamać - Co jest?
- Pracujesz dziś, albo jutro? Masz jakieś egzaminy?
- Mam rano praktyki - mówię zgodnie z prawdą, próbując przetworzyć to pytanie i zastanawiając się po co mu takie informacje po północy.
- Ach... To nieważne, wybacz jeśli obudziłem.
- Nie, nie obudziłeś mnie, jeszcze nie spałam tak całkiem. Ale co jest? O co chodzi?
- Nie, spoko, nieistotne, po prostu myślałem, że masz jutro wolne. Zdzwonimy się.
- Ani mi się waż teraz rozłączać - mówię już całkowicie rozbudzona. Ten konkretny człowiek dzwoni tylko jeśli sprawa jest naprawdę ważna. Telefon po dwunastej w nocy oznacza, że musi dziać się coś niedobrego.
- Miałem prośbę, ale masz rano praktyki. Nic ważnego, idź spać.
Coś nie leży mi w jego głosie. Niby to co mówi ma sens i brzmi całkowicie normalnie, ale jakiś cichy głosik z tyłu mojej głowy mówi mi, że to nie jest zwykły telefon.
- Praktyki zaczynam dokładnie za osiem godzin. Wal.
Po drugiej stronie słuchawki następuje cisza. Chłopak albo się zastanawia i przetwarza w głowie swój własny pomysł, albo zerwało nam połączenie. Po chwili słyszę jednak:
- Ok. Jeśli nie masz czasu i ochoty, po prostu powiedz nie, ale potrzebuję się napić.
Czyli jest grubo. Ten chłopak zwykł sięgać po alkohol tylko kiedy nie może już znieść własnych myśli i tego co podpowiada mu jego własna, sfrustrowana głowa.
- U mnie, czy u Ciebie? - pytam, zerkając na zegarek. Tej nocy nie pośpię.
- Nie. Muszę wyjść. Znam jeden bar.
- Ok, ale muszę Cię uprzedzić, że kompan do kieliszka ze mnie żaden. Nie mogę pić. Jak już wspominałam jutro mam praktyki.
- Wiem, spoko. I tak zazwyczaj nie pijesz. Nie potrzebuję napić się z kimś, wtedy dzwoniłbym do Hanki. Nie szukam kogoś kto rozkręci imprezę. Chcę wyjść na kilka drinków i wrócić do domu. 
Czyli jest bardzo, bardzo grubo. Zastanawiam się jak wiele wysiłku i wewnętrznej walki musiał kosztować go ten telefon i dochodzę do wniosku, że wiele.
- Przyjadę po Ciebie - odzywa się po chwili i wstaję z krzesła w poszukiwaniu jakiegoś swetra.
- Ok, tylko nie dzwoń domofonem, bo reszta już śpi. Daj mi znać sms-em jak już będziesz na dole - mówię, wyciągając ze sterty rzeczy przerzuconych bezładnie na łóżko wymiętą bluzę. Nada się.
- Dzięki - słyszę po drugiej stronie i połączenie się urywa.
Co się z nim znowu dzieje? Nie rozmawialiśmy poważnie już kilka miesięcy. Mamy stały kontakt, ale dialogi odbywają się bardziej na zasadzie "small talków".
Co tam u Ciebie? Ładna dziś pogoda. Masz plany na wakacje? Jak tam pies? - tego typu rzeczy. Od rozmów o życiu i śmierci Damian ma psychologa, który swoją drogą wyciągał go już z niejednego bagna.

Po kilkunastu minutach dostaję wiadomość o treści "Czekam na dole", więc zabieram klucze, telefon, bluzę i wychodzę na zewnątrz.
- Cześć - mówię widząc Damiana i odkrywam, że pomimo słabego oświetlenia na jego twarzy rysuje się wyraźne zmęczenie. Bladość, worki pod oczami i nieobecny wzrok. Wygląda jakby cierpiał na poważny przypadek bezsenności.
- Daleko jedziemy? - pytam wsiadając do samochodu.
- Nie, to zaraz tutaj - słyszę i na miejsce dojeżdżamy w ciągu piętnastu minut. Właściwie ciężko nawet nazwać to miejsce barem. To typowa speluna. Knajpa jest bardzo obskurna również od środka, ale prawdopodobnie nie została wybrana przypadkiem. Zdaje się, że idealnie oddaje obecny nastrój mojego towarzysza. W barze niskich lotów przesiaduje towarzystwo specyficzne dla takiego lokalu. 90% klientów jest zalanych w trupa i to po wliczeniu również naszej dwójki.
Trzymam się blisko kompana, bo ilość barczystych, naprutych facetów na metrażu jest zdecydowanie za duża, żeby czuć się całkowicie bezpiecznie.
Podchodzimy do długiej lady przy której śpi część towarzystwa, a cała reszta podrywa barmankę i rozmawia głośno o przebiegu ostatniego, lokalnego meczu.
Obecni w lokalu ludzie zdają się nie zwracać na nas uwagi, co bardzo mnie cieszy.
Na blacie ląduje alkohol - dla Damiana i sok - dla mnie. Za nami zaczyna się rozkręcać pijane karaoke, któremu muzyka zdecydowanie nie przeszkadza. A capella "A wszystko to... (Bo Ciebie kocham)!" w spowolnionym tempie do podkładu z Tytanica to jest to, co każdy człowiek chociaż raz w życiu powinien usłyszeć.
- Na pewno się nie chcesz napić? - pyta barmanka i zaczynam odczuwać do niej niewyjaśnioną sympatię.
- Nie, dziękuję. Na pewno - odpowiadam i kobieta idzie rozdzielić awanturników, którzy zaczynają do siebie mierzyć z pięści pod drzwiami baru.
- Trzymaj - mówi Damian, wręczając mi klucze od auta - Jutro od Ciebie odbiorę. Albo pojutrze.
- Jesteś pewien, że można zostawić tutaj samochód na tak długo? Ja go nie poprowadzę, ale może kogoś znajdę żeby nas odstawił?
- Nie. Wbrew pozorom to spokojna okolica. Wrócimy taksówką, albo autobusem.
- Jak chcesz - mówię, chowając kluczyki do kieszeni.
Gdyby ktoś próbował mnie przekonać, że Damian zabił człowieka, lub obrabował bank, to uwierzyłabym w to zdecydowanie bardziej niż w to, że kiedykolwiek wsiadłby za kierownicę po alkoholu.
Nie po tym co się w jego życiu stało.

Mijają minuty, sączę soczek, naduldani panowie po pięćdziesiątce podśpiewują "A teraz idziemy na jednego", albo "Gorzko, gorzko", w tle nieliczni wciąż walczą z karaoke. W miarę upływu czasu przestają im przeszkadzać nawet słowa piosenek.
Po co komu tekst, skoro można stworzyć własny?
Damian tymczasem siedzi przy barze i patrzy nieobecnym wzrokiem w zawartość swojej szklanki. Ciałem jest obok, ale jego myśli krążą gdzieś daleko i nie jestem pewna czy powinnam zakłócać ten proces.
Problem milczenia rozwiązuje się jednak sam.
- Zatańszyyyy panięeenka? - pyta rozbujany mężczyzna, który mógłby być moim dziadkiem i z uśmiechem odpowiadam grzecznie, że dziękuję, ale nie tańczę.
- Taka ładna panięęka nie powinna nie tańszyyyć - kontynuuje mężczyzna - Taniec jest zdroowy.
- Rozumiem, ale dzisiaj podziękuję.
- Bo paniii taka łaaaadna.
Oho. To jednak prawda, że procenty upiększają świat.
- Pani nie jest zainteresowana - rzecze Damian, nie odrywając wzroku od szkła.
Mężczyzna mierzy chłopaka rozszerzonymi źrenicami i oblizując wargi odpowiada:
- A Ty co? Adwokat?
- Brat, ojciec i mąż. Pójdziesz stąd sam, czy mam Ci wskazać kierunek?
W powietrzu wisi mordobicie. Rozbujany Romeo chyba też to wyczuwa, bo wycofuje się, mrugając do mnie i mówiąc na odchodne:
- Jakby się panięęce znudziło siedzieć z marudoo, to ja tam siedzęęe.
Raczej nie skorzystam, więc mój wielbiciel pozostanie niepocieszony.
Damian ponownie udaje się do krainy własnych myśli, więc przysłuchuję się historiom opowiadanym przez barmankę do przytomnej jeszcze klienteli. 
- To moja wina - słyszę z ust towarzysza i odwracam się zaskoczona.
- Co?
- Gdyby nie ja, to by się nic nie stało.
- Nie mów mi, że znowu się zadręczasz. Przechodziliśmy przez to. Nie było w tym Twojej winy. Niczego nie zrobiłeś. To był wypadek Damian. Wypadki się zdarzają. Czasem nie ma powodu, po prostu coś się dzieje. Zupełnie bez przyczyny.
- Mhm.
Nie przekonuje go to co mówię, ale to nie znaczy, że przestanę.
- Mogłeś zrobić coś, żeby tego uniknąć? Nie. Więc to nie zależało od Ciebie.
- Mogłem się nie urodzić. Mogli mnie też nie brać. Na jedno wychodzi.
Te słowa przeszywają gęste powietrze jak maczeta i lądują mi tuż przed twarzą. Nie istnieje dobra odpowiedź na takie zdanie. Nie istnieje żadna odpowiedź.
- Nie rób sobie tego - mówię powoli, patrząc na niego, chociaż jego oczy są utkwione w jednym punkcie - Torturujesz się psychicznie i fizycznie tylko dlatego, że byłeś obok. Skąd wiesz czy to by ich nie spotkało nawet gdyby Ciebie tam nie było?
- Nie wiem - przyznaje i ponownie zapada cisza.
Szukając właściwych słów, rozglądam się po sali i zauważam, że towarzystwo opowiadające sobie historie przysunęło się bezwiednie bliżej nas.
- Wyjcie tam ciszej! - wydziera się barmanka do duetu śpiewającego właśnie jakąś pościelówę - Tu się rozmawia!
- No. To co ja mówiłem? - zastanawia się na głos barczysty pan w koszulce założonej na lewą stronę. Czy jest to zabieg przypadkowy, czy celowy wie chyba tylko on.
- No o tej kobiecie mówiłeś. Mniej wódy, więcej szachów, bo Ci szare komórki wysiadają.
- No... - podejmuje ponownie mężczyzna. Bo to było tak...

... pewnego dnia jedna kobita poszła do wróżki, bo chciała się dowiedzieć jaka będzie jej przyszłość.
- Czemu to zawszee jest wróżkaa, a nie wróżż - przerywa mężczyzna z brodą - Albo wróżżek. Wróóżbit?
- Cicho, daj mu mówić - upomina gościa barmanka i mężczyzna milknie.
- No, daj mi mówić. No i ona zachodzi do tej wróżki i chce się dowiedzieć co ją czeka, nie? A wróżki mają taką zasadę, że ponoć nie mogą powiedzieć jak Cię ma spotkać coś złego. Nie mogą tak wprost powiedzieć o śmierci, ani o niczym złym. Tylko muszą tak kręcić, nie? No.
- A czemu tak?
- Będziesz cicho? Nie wiem. Tak słyszałem, wyglądam Ci na wróżkę? Może się klątwa na nich rzuca, nie ważne. No i ta wróżka mówi tej babce, że za jej sprawą zginą tysiące ludzi. Że przez nią zginie masa ludzi. Bardzo dużo ludzi, no tysiące. I ta babeczka mówi "pani, przecież ja dobrą kobietą jestem, co pani?" i wyszła. Nie wierzyła tej wróżce, ale tak jej to siedziało w głowie i siedziało i zobaczyła chłopczyka bawiącego się na ulicy jak wracała do domu. Coś tam sobie układał jakieś patyczki. Taki mały bajtel. I jedzie na niego wóz. Taki z koniem. No to ta babka sobie myśli "zaraz tego dzieciaka przejedzie! Jak go uratuję, to będę miała dowód, że jestem dobrym człowiekiem i wróżka się myliła po całości!" No to leci do tego dzieciaka, łapie go, odrzuca na bok i sama kończy pod kopytami tego konia i ginie. Dziecko przeżywa.
- No dobra i gdzie haczyk? Wróżka się pomyliła, bo babka zginęła, to nie miała jak kogoś zabić.
- Ten dzieciak to był sam Adolf Hitler. Ten od ludobójstwa.
Po sali niesie się kilka westchnięć i słów aprobaty dla historii. Nawet barmanka wygląda na pełną podziwu.
- No, no. To ona uratowała jedno życie, a przez to zginęły tysiące.
- A skąd to wiesz o tej historii?
- Słyszałem od kogoś. Nie wiem czy prawdziwa, ale tak mi jakoś w pamięci zapadła.
- Czyli gdyby nie poszła do wróżki, to by tamtędy nie szła i nie myślała o słowach tej wróżki. Mogłaby dzieciaka nie zauważyć, albo go heroicznie nie ratować i on by umarł i nie byłoby ludobójstwa. Czyli to też trochę wina wróżki.
- Te filozof, tam masz wódkę, tam się patrz.
- Czasem chęć uniknięcia czegoś, właśnie nas do tego czegoś prowadzi - odzywa się Damian, sącząc zawartość swojej szklanki i najwidoczniej przysłuchując się opowieści.
- O, smutas dobrze mówi.
- Dobra, kto następny?
- Ja coś mam - mówi barmanka - Także zamknąć zachlane mordy i słuchać. Była noc, podobna jak ta. W barze też siedziało mnóstwo pijaków bez życia jak teraz. Nudziło im się, więc zamiast udawać, że są Travoltą urządzili sobie zawody kto będzie miał najbardziej wyczepisty tatuaż. O flaszkę. Taki tatuaż nad tatuaże. No to podchodzi jeden gostek. Bach. Ściąga koszulkę, a tam wijący się smok. Co napnie mięsień, to ten smok się porusza, no cud malina.
- Też Ci mogę napiąć mięśnie smoka, chcesz? - odzywa się siedzący przy stole pijaczek.
- Żonie napinaj te flaki, a teraz albo słuchasz, albo wypad z baru. No. Wszyscy zachwyceni, łał, piękny smok. Przychodzi drugi gość i pokazuje tatuaż na łysej głowie. Napis. Coś w stylu "jeśli to widzisz, to znowu walczę z rakiem". No przebiło to nawet tego smoka, ale że faceci myślą tylko o jednym, więc wychodzi na środek barmanka, nachyla się do tych zaślinionych świstaków i im pokazuje tatuaż na piersi. Skaczący delfinek. Jak faluje biustem, to on skacze. No gość z rakiem mógł się schować, bo facetom tak ślina ciekła, że aż na podłogę kapało.
- A pokaż nam swój tatuaż! - drze się ktoś z drugiego końca sali.
- Ja Ci zaraz mogę pokazać drzwi wsioku! No. I ta barmanka myśli, że wygraną ma w kieszeni. No bo kto przebije balony, nie? Nie w gronie pełnym wygłodniałych samców. Wszyscy wiwatują i wołają jej imię. Nagle wychodzi na środek pewien staruszek. Taki typowy dziadzio, ledwie się rusza i mówi, że on też chce spróbować. Ludzie się śmieją, ale no co tam, niech próbuje. Czym taki staruszek może przebić skaczącego na fali delfinka? Gość wychodzi i podwija ramię, a tam na przedramieniu numer. Wszyscy zamilkli, nawet największe jełopy spojrzały na tego staruszka i postawili mu nie jedną flaszkę, a trzy. Gość wygrał tatuażem który mu zrobiono jak był więźniem Auschwitz. Miał numery z obozu.

Nastaje cisza. Pijący kiwają z aprobatą głowami. Barmanka zdecydowanie przebiła swoją historią tę poprzednią. Nie wiem o co grają, ale ona najwidoczniej właśnie skasowała całą konkurencję.
- Chcesz spróbować? - Pyta Damian, tym razem spoglądając to na barmankę to na mnie. Początkowo myślę, że może chodzić mu o alkohol, ale orientuję się, że ma zamiar wrzucić mnie do zawodów.
- Nie, dzięki, nie nadaję się na publiczne wystąpienia.
- Nie żartuj. Na pewno masz coś, czym mogłabyś to przebić.
Nie mam zamiaru brać w tym udziału, ale jedyna historia jaka przychodzi mi w tej chwili do głowy, to opowieść o małej sierotce, przygarniętej przez pewną rodzinę i wyrwanej z sierocińca kiedy dziecko miało zaledwie pięć lat.
Para nie mogła mieć dzieci, a chłopak był żywą, świecącą kulą energii. Każdego dnia przypominał przybranym rodzicom jak strasznie się cieszy, że wybrano właśnie jego. Kiedy parze urodził się synek, a bezpłodność okazała się niewłaściwą diagnozą, adoptowany chłopczyk zaczął się pakować. Rodzice przyłapali go na tym i spytali dlaczego to robi. "Ja teraz wrócę, bo macie swoje dziecko" - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Para "wypożyczyła" go, bo nie mogła mieć dziecka, ale teraz miało się urodzić, więc on musiał się zmyć. Rodzice przytulili chłopca i uświadomili mu, że on jest członkiem rodziny i że stał się ich synem dożywotnio w momencie kiedy postanowili go adoptować. To, że urodzi mu się braciszek nie usuwało go z ich życia. Adoptowany chłopiec bardzo przywiązał się do nowego członka rodziny i byli właściwie nierozłączni mimo sporej różnicy wieku. Dziecko bawiło się z maluchem, a kiedy podrosło uczyło go czytać, broniło przed zaczepkami i bujało na huśtawce.
Chłopak był bardzo wdzięczny losowi. 
Niestety ten sam los kilka lat później odebrał mu to wszystko z nawiązką. Pijany kierowca skasował mu całą rodzinę, włącznie z jego chłopakiem, który jechał razem z nimi na uczczenie matur. Mieli zjeść obiad, pójść na lody i wrócić do domu.
Przeżył tylko chłopak, który już drugi raz w swoim życiu został sierotą, tylko teraz pełnoletnim. Był w strasznym stanie i kiedy dowiedział się od lekarzy co się wydarzyło chciał, żeby i jemu pozwolono odejść. Nie chciał żyć bez rodziny, bez nikogo bliskiego. Nie chciał znowu być sam. Lekarze musieli wiązać go do łóżka żeby nie odłączał się od aparatury i leków. Próbował targnąć się na swoje życie kilka razy, jednak wszystkie próby zostały udaremnione. Rozmowy z psychologiem na początku nie przynosiły żadnych efektów, ale z czasem specjalistom udało się przekonać chłopaka do walki. Jednocześnie wokół pogrążonego w żałobie budował się gruby mur.
Postawiono pacjenta na nogi i wypuszczono ze szpitala. Od tej pory mieszkał jednak sam. Nie szukał nikogo. Nie wchodził w żadne związki i odpychał od siebie każdego z kim mógłby nawiązać głębszą więź. Bał się, że może przynieść nieszczęście każdemu kto się do niego zbliży. Zarzucał sobie, że to przez niego. Że to jego wina i gdyby nie on, nic złego by się nie wydarzyło.
Ze świetlistej kulki energii nie zostało nic poza czarną, pustą otoczką, w której nie było już miejsca na radość. Ta kula już nigdy nie zaświeciła się ponownie i wątpliwe było czy jeszcze kiedyś wykrzesze z siebie chociaż odrobinę światła.

Patrzę teraz na tę kulę i nie widzę w niej nawet odblasku zabłąkanego gdzieś promyka. Wszystko się wypaliło i tonie w drugim drinku.
Jak to mówią "Sometimes to stay alive you got to kill your mind".
"Czasem żeby pozostać żywym musisz zabić swój umysł".

Historie toczą się dalej, ale żadna nie przebija tej opowiedzianej przez barmankę, więc zostaje ona okrzyknięta królową. Damian dobija do czwartego drinka kiedy ja mam wrażenie, że wrzuciłam w siebie już całe wiadro soku i kolejne wody. Rozmawiamy, ale całkowite przebicie się przez fort jaki wokół siebie zbudował jest nierealne. Nie jest w stanie tam wejść żadna żywa istota.
- Mam dość - oświadcza po piątym drinku. Nie jest nawet podpity, ale akurat on nigdy nie upija się do nieprzytomności - Idziemy, czy chcesz jeszcze zostać?
- Podziękuję, zaraz wybuchnie mi pęcherz.
- Tam jest łazienka.
- Tam, gdzie przed chwilą rzygało pięciu kolesi jeden przez drugiego? Chyba podziękuję.
- Chyba masz rację. Jest trzecia. Może złapiemy ostatni nocny. Odprowadzę Cię i wracam do siebie.
Nie podoba mi się ten pomysł i chłopak chyba odczytuje to z mojej twarzy.
- Już mi lepiej, poważnie. Musiałem się napić. Czasem tak mam. Już mi przeszło.
- Nie żebym Ci nie ufała, ale może lepiej żebyś nie był dzisiaj sam.
- Przestań. Nic mi nie jest - odpowiada, wywołując na swojej twarzy lekki uśmiech. To mnie jednak nie przekonuje. Samotność jest idealną pożywką dla depresji, głupich pomysłów i nieodwracalnych decyzji.
- Nakarmiłeś kota przed wyjściem?
- Tak, dlaczego pytasz?
- Starczy mu jedzenia do rana?
- Na spokojnie.
- Nocujesz u mnie.
- Pff. Bez jaj. Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie pilnować.
Blizny na rękach mówią mi co innego, więc zbieram się w sobie i bardzo powoli oświadczam poważnym głosem:
- Powiem Ci szczerze. Mam dość pogrzebów ludzi którzy nie zdążyli dobić do trzydziestki.
- Ja też. Byłem na trzech.
- Śpisz u mnie. A jak kiedyś wywiniesz jakąś krzywą akcję zamiast najpierw zadzwonić do mnie albo do kogokolwiek innego, to Cię znajdę i nakopię do dupy.
- Skoro nalegasz - wzdycha mój współtowarzysz i zmierzamy razem na przystanek.
Niestety ostatni nocny pożegnał się z ludźmi dwie godziny temu, więc dzwonimy po taksówkę.

Jedziemy do domu w ciszy. Kiedy docieramy do klatki coś mi się przypomina.
- Damian?
- No.
- Nie mam dla Ciebie nic do przebrania poza jakąś koszulką ojca która u nas została. Może być lekko za duża. 
Udaje mi się go rozbawić, chociaż na daną chwilę wydaje mi się to realnym problemem.
- Tak ze trzy razy za duża. Do rana zostało ile? Kilka godzin? Tak się walnę. Prześpię chwilę i wracam do domu.
- Ok - mówię, otwierając drzwi.
Wchodzimy po cichu i usiłujemy zahamować wokalną falę radości z jaką wita nas Morfina. Jej ogon zatacza ósemki, a język już przykleił się do twarzy Damiana. Zakradamy się do pokoju jak włamywacze. Gdyby nie oczywiste różnice w orientacjach, sytuacja mogłaby być podejrzana z punktu widzenia ewentualnie obudzonej rodzicielki.
Wrzucam na siebie pierwszą koszulę znalezioną w szafie i kładę się w nogach. Nie jestem pewna czy opłaca mi się jeszcze zasypiać, ale po chwili zanalizowania sytuacji stwierdzam, że muszę zamknąć oczy chociaż na pół godziny, bo mogę ich jutro nie otworzyć.
Morfina gramoli się na łóżko i kładzie się przy swoim nowym właścicielu, liżąc go po rękach i prowokując do głaskania. Nikt jej nie zapraszał, ale nie mam siły jej wyganiać. Jej merdający ogon uderza mnie po twarzy, więc kładę na nim rękę.
- Przepraszam - słyszę z drugiego końca łóżka.
- Tylko nie mów, że puściłeś cichacza. To rola psa, nie Twoja.
- Nie. Za dzisiaj przepraszam.
- Przestań. To Twój zakichany obowiązek dzwonić jak coś nie gra.
- Zawaliłaś przeze mnie nockę.
- Nie pierwszą i nie ostatnią.
- Dzięki.
- Niby za co? Ty płaciłeś za moje upojenie sokiem pomarańczowym.
- Wiesz za co.
- Spoko.
- Wiszę Ci wyjście o dwunastej w nocy.
- Wisisz mi.
- Dobranoc.
- Dobranoc.

Leżę jeszcze chwilę i udaje mi się zmrużyć oko dopiero, kiedy słyszę ciche pochrapywanie, a ogon Świniaka zamiera na pościeli.

Wstaję czterdzieści minut później pod wpływem bardzo agresywnego budzika, zwlekam opornego psa z łóżka i przekonuję ją do opuszczenia na chwilę obiektu do przytulania. Wyskakujemy na szybki spacer, ogarniam swój niewyjściowy wygląd i zabierając torbę obserwuję jak pies ładuje się z brudnymi łapami na łóżko. Nie mam na to siły. Niech już tam leży i go pilnuje.
Zostawiam jedną kartkę z informacją dla mamy - "W moim łóżku leży Damian, nie zdziw się, miał ciężką noc", oraz jedną z informacją dla śpiącego kolegi - "Kluczyki od domu są na komodzie, gdyby reszta jeszcze spała zamknij drzwi. Te od Twojego samochodu leżą w kuchni. Lodówka jest do Twojej dyspozycji. Nie ruszaj makaronu, leży tam od czterech dni. Nie przebywaj za dużo we własnej głowie".

Wychodzę i przyglądam się numerom autobusów, które dla zaspanego umysłu wyglądają podobnie. Mylę dziewiątkę z czwórką i wsiadam do pojazdu, upewniając się u kierowcy, że zabierze mnie we właściwe miejsce.
Czeka mnie bardzo ciężki dzień.
Kilka godzin później, kiedy próbuję rozgryźć enigmę obsługi dziurkacza, przychodzi do mnie wiadomość:
"Zabrałem psa na spacer. Klucze od auta odbiorę jutro. Twoja mama była lekko zdziwiona. Na biurku masz coś na osłodę jak wrócisz. Jestem Ci coś winien. W razie czego się odezwij. P.S. Twój pies robi strasznie duże kupy"
Zrobiło mi to dzień.
Tej nocy nie spałam najlepiej, ale mam wrażenie, że to miało jakąś przyczynę. Może nawet miało jakiś skutek.
Tego na razie nie wiem.
Obecnie wiem tylko tyle, że bardzo chce mi się spać...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz