Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 30 lipca 2022

Co się stało z Masłem?

Po śmierci Popcorna w listopadzie 2021 (wcześniejszy post), na pokładzie pozostali Masło z Karmelem. 

Ze szczurami - jak i z większością gryzoni - jest jeden, podstawowy problem. Zwierzęta te mają bardzo krótką linię życia. Dłuższą w porównaniu ze swoimi nieudomowionymi przodkami, ale wciąż kończącą się na 3-4 roku życia. Posiadacz glizdogonów doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc po przekroczeniu przez nich drugiego roku życia, obserwuje je uważniej niż zwykle. Jak jedzą, czy jedzą, ile jedzą, ile z tego ląduje w kuwecie, jak wygląda kuweta. Codzienne przeglądy zajmują coraz więcej czasu. Każdy upadek z hamaczka, każdy pisk, staje się podejrzany i potencjalnie niebezpieczny dla puchatego dziadzi, który do tej pory odstawiał bungee na ogonie dwa razy dziennie i popychał tynk drewnem. 

Masło z początkiem grudnia, a więc krótko po pochowaniu szczurzego brata, zaczął pochrząkiwać oraz rezygnować z jedzenia, które wcześniej bardzo mu smakowało. W chwili, w której zauważyłam nietypowe zachowanie tłuszczyka, chwyciłam za telefon i umówiłam najbliższą wizytę u weterynarza ze specjalizacją w zwierzętach egzotycznych (tak, szczury dalej traktowane są jako zwierzęta egzotyczne, jak zresztą wszystkie gryzonie). W oczekiwaniu na podróż do Katowic, zakupiłam ratunkową karmę i starałam się utrzymać ewidentnie już chore zwierzę w jak najlepszej kondycji do momentu, aż nie obejrzy go specjalista. Zielona papka musiała smakować lepiej niż wyglądała, bo została dobrze przyjęta przez konesera orzeszków, rozwiązując w ten sposób problem ograniczonych posiłków.


Pochrząkiwanie szybko przerodziło się w świszczenie i problemy z oddychaniem. Na tym etapie wiedziałam już, że diagnoza weterynarza może być dla mnie ciężka do przyjęcia, a cała wycieczka traumatyczna. Byłam świadoma co działo się z Masłem, w przeciwieństwie do Karmela, który spędzał dnie na dogrzewaniu jednego brata i przetrząsaniu klatki w poszukiwaniu drugiego, który gdzieś sobie poszedł i długo nie wracał.

Jak przekazać zwierzęciu, że powinno na wszelki wypadek pożegnać się z kompanem, ponieważ nie ma gwarancji, że jeszcze będzie mieć taką okazję? Niestety nie uczą tego na żadnych studiach. Tego zakresu wiedzy nie obejmują żadne kursy. 

Siódmego grudnia wyciągnęłam Maślanego z klatki i umieściłam go w transporterze, by pełni nadziei wyruszyć do Katowic.


Procedury nakazywały pozostawienie zwierzęcia w opisanym transporterze i czekanie na diagnozę poza gabinetem. Jest to częsta praktyka pocovidowa, która przyspiesza również pracę lekarza i sprawdza się przy dużej liczbie pacjentów. Wywiad zbierany jest wtedy w recepcji.

Poczekalnia była przepełniona, więc zdecydowałam się wyjść na zewnątrz i zaczekać na wieści na świeżym powietrzu. Umysł był zajęty kontrolowaniem przepływu mieszanki złych myśli i paniki, więc nogi otrzymały wolną wolę i skierowały się na świąteczny jarmark, który odbywał się w okolicy. Przechadzając się między ręcznie zdobionymi bombkami, drewnianymi zabawkami oraz teatrzykami kukiełek za szkłem, wsłuchując się w wesołe świąteczne piosenki, otrzymałam telefon z diagnozą - "ze szczurem jest źle, będzie musiał zostać u nas na tlenoterapii o dogrzewaniu".

(Obraz powiększa się po kliknięciu)

Rokowania były ostrożne i z tą myślą wróciłam tego dnia do domu.

Nazajutrz zadzwonił telefon. Mimo terapii nastąpiło pogorszenie, należało podjąć decyzję o dalszym leczeniu "na siłę", co było powiązane ze zwiększającym się bólem i dyskomfortem pacjenta przy szansie powrotu do zdrowia zbliżonej do zera lub też o humanitarnym skróceniu jego cierpienia.

Spojrzałam na Karmela, który spazmatycznie przeszukiwał klatkę, nawołując braci. Czując się jak morderca i ostatni zdrajca, pojechałam ponownie do Katowic.

Dostałam czas na pożegnanie się. Tyle czasu ile tylko potrzebowałam, ale ktoś, kto był kiedyś w mojej sytuacji doskonale wie, że żadna ilość czasu nie jest "wystarczająca". Nie wiem ile tam siedziałam. Pół godziny, godzinę, pięć?

Wracałam do domu z pustym transporterem, przesiąkniętą łzami maseczką i uczuciem braku spełnionego obowiązku. Deja vu.

Jakiś czas później otrzymałam od Esthimy, pełniącej usługi pogrzebowe dla zwierząt, certyfikat kremacji oraz serduszko.






Żadne kwiaty nigdy nie wyrosły.
Mam wstręt do świątecznych jarmarków.


1 komentarz:

  1. Nigdy nie ma odpowiedniej ory na pożegnanie domownika. Przykro mi.

    OdpowiedzUsuń