Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 14 lipca 2018

Morfina, władczyni gromów

Mój pies przerósł dziś sam siebie.
Podczas spaceru, widząc jakąś górkę, kawałek zieloności i trzy inne, bawiące się psy, postanawiam być dobrą matką i uwolnić fokę ze smyczy co by się wyhasała z kolegami i koleżankami.
Pieski wesoło biegają, podgryzają się po nogach i ślinią sobie nawzajem uszy, czyli typowa zabawa dorosłych zwierząt, które w duszy wciąż mają trzy miesiące.
Matka natura okazuje się być jednak okrutna i wychodzi na to, że to wielkie i szare co zasłania słońce to jednak bokiem nie przejdzie i w oddali grzmoty zaczynają sobie robić perkusję z pobliskich samochodów. Sekundy później pierwsze krople deszczu oznajmiają mi że czas udać się w stronę domu, bo zaraz trzeba będzie tam biec, a to w mojej obecnej kondycji mogłoby bezpośrednio przyczynić się do mojego przedwczesnego zgonu.
Błyskawice mrygają, deszcz zaczyna padać z większą częstotliwością i dyskoteka się rozkręca. Psy wołane czy też nie rozbiegają się wystraszone zaburzeniami pogody i ładują się pod wózki, do torebek, czy na ramiona właścicieli, żeby tylko nie zmoknąć i uciec od tych swoistych fajerwerków. Rozglądam się za moim pączkiem z nadmiernym owłosieniem i dostrzegam, że stoi na samym szczycie górki, dumna niczym posąg i patrzy gdzieś w dal. Nawołuję, pogwizduję, a chmury z szarych robią się granatowe, tymczasem Morfina - królowa burzy, siostra gromów postanawia stać na szczycie górki i przyglądać się oddalającym się w popłochu ludziom. Oberwanie chmury, ja przekrzykując grzmoty wciąż próbuję ściągnąć na dół psa, lecz moje dziecko Thora stoi dalej z podniesioną głową i wywalonym jęzorem nie zwracając uwagi na deszcz, grzmoty, czy błyskawice. O nie, nie, ona jest teraz w wyższym stadium zrozumienia, w innym wymiarze, medytuje tam o rzeczach o których ludziom się nawet nie śniło, a ja lezę pod górę w mlaszczących butach i ze strumieniem spływającym z moich włosów i pleców. Docieram na szczyt, zapinam władczynię sztormów na smycz i schodzimy razem na dół, po drodze wykonując parę eleganckich zjazdów z telemarkiem. Na tym etapie jestem tak mokra, że nie opłaca mi się już biec do domu, więc powoli do niego człapiemy. Jakieś dziesięć metrów od klatki schodowej zaczyna się ewidentnie przejaśniać. Kogoś to dziwi? Mnie też nie właśnie. Na klatce, pod zadaszeniem stoi sąsiad:
- Ojej, złapało Was? -
Mam ochotę odpowiedzieć, że nie. Że zrobiłam sobie po prostu prysznic w pobliskiej fontannie, a ta burza to zbieg okoliczności.
- Ja to Pani zazdroszczę. Ten Pani pies to się ani burzy nie boi, ani deszczu. Mój to by zaraz do domu uciekał, a ten to mokrutki wraca i jeszcze się cieszy. Skarb taki pies, naprawdę fajny, tylko suszyć go pewnie długo trzeba, taki mokrutki teraz jest, aż z niego kapie! Nie wiem kto bardziej mokry jest, Pani, czy ten pies -
Odpowiadam że prawdopodobnie ja, chociaż pod suszarką dłużej będzie siedział pies.
- Taki dziwny pomysł chodzić w deszczu ale nie, nie, ja nie oceniam. Dobrze, że pies znosi te Pani dziwności. Bardzo dobry pies, bardzo dobry -
Tak... bardzo dobry pies, też tak uważam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz