Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 4 czerwca 2020

Targowe truskaweczki

Korzystając ze zniesionych obostrzeń w związku z handlem wolnym, wybrałam się na targowisko. W planach był zakup warzyw i owoców oraz worków na śmieci.

Już przy bramie, zaopatrzonej co prawda w środek dezynfekcyjny, zauważyłam że większość ludzi, najwidoczniej nie uznających targowiska za zgromadzenie publiczne, postanowiła zignorować konieczność posiadania masek, przyłbic i rękawiczek. Jeśli chodzi o handlarzy, to takim odzieniem dysponowali tylko nieliczni.

Przechadzałam się między stoiskami, przeciskając się przez plątaninę ludzi, kiedy zauważyłam na jednym ze straganów olbrzymi napis "truskawki krajowe". Jedno spojrzenie osoby z branży i wiadomym dla mnie było, iż dane truskawki wcale krajowe nie były. Jawne kłamstwo zauważyło też kilka osób w kolejce, co zapoczątkowało wymianę zdań między klientami, a sprzedającym.

- Skąd te truskawki? - pytał jeden mężczyzna.

- Z Polski. Pisze przecież. - odpowiadał handlarz.

- Panie, te truskawki koło polskich nie leżały. Ja się chcę dowiedzieć czy to z Holandii, czy z Hiszpanii jakiej.

- To polskie truskawki są! - upierał się sprzedający.

- Pan oszukuje klientów - walczył dalej mężczyzna, płosząc potencjalnych chętnych na owoce.

Dyskusja stawała się coraz bardziej zażarta, więc na miejscu pojawił się patrol straży miejskiej. Obecność funkcjonariuszy podziałała na ludzi jak środek odstraszający i na miejscu zostało już tylko dwóch panów, którzy konflikt rozpoczęli. Strażnicy spytali o maseczki, ale szybko porzucili temat na rzecz pochodzenia truskawek i zgody na ich sprzedaż. W tym samym czasie coraz więcej samochodów zaczęło opuszczać targowisko, przepychając się przez stłumionych ludzi. Jeden z funkcjonariuszy postanowił sprawdzić skąd ten pośpiech i zajął taktyczne miejsce przy bramie wyjazdowej, podczas gdy jego kolega sprawdzał dokumenty handlarza.

Okazało się, że truskawki pochodziły z eleganckich, plastikowych opakowań z napisem "Hiszpania", potwierdzenie opłaty stanowiska na targowisku "gdzieś się zawieruszyło", tak jak opuszczającym w pośpiechu targ handlarzom ziemniaków i jajek.

Panowie strażnicy nie dali się ugłaskać i posypali upomnieniami oraz dodatkowymi opłatami, po czym odeszli, zostawiając po sobie opustoszałe targowisko, przekreślony napis "polskie" na kartonie z truskawkami i zestresowanych ludzi, usilnie próbujących zakryć usta częściami ubrań i maniakalnie kupującymi kominy i szale. 

Zrobiło się więcej miejsca, znalazły się rękawiczki u sprzedających i wszystko stało się jakoś cichsze.

Co zaskakujące na całym targowisku nie znalazłam już polskich truskawek, chociaż mogłabym przysiąc, że na początku widziałam bardzo wiele kartoników deklarujących właśnie takie pochodzenie owoców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz