Nieco dziwna mieszanka, chyba że posiada się zwierzę na rybnej karmie, które z braku dzwonka postanawia użyć innych technologii, by wyciągnąć z wyra leniwą bułę w ludzkiej formie.
Informacja dla nowych osób - Morfina została nauczona, by sygnalizować swoje potrzeby fizjologiczne dzwonkiem. Tak, takim zwykłym "dzyń, dzyń" dzwonkiem, jakie czasem spotykamy na recepcji w hotelu.
Do mieszkania Damiana dzwonka jednak nie zabrałam (głównie przez możliwość zorganizowania nocnego koncertu AC/DC przez koty). Teraz muszę więc zaakceptować psi język, wędrujący po mojej twarzy.
Widok jest mniej więcej taki:
Tylko zamiast nieba widzę sufit.
Zasłaniam twarz i odpycham lekko źródło wodospadu, po czym zerkam na zegarek w kuchence elektrycznej, na którym widzę 4:15.
- Morfina czy Ty się dobrze czujesz? - pytam w przestrzeń, podczas kiedy pies wybija ogonem muzykę swego ludu, uderzając w nogi od stołu z radości, że buła otworzyła oczy.
Wiedząc, że budzik zadzwoni za dwie godziny, opuszczam ciepłą pościel i narzucając na siebie płaszcz, szukam kluczy w ciemnym przedpokoju. Psi pęcherz nie wybacza, ale mam zamiar wrócić jeszcze do łóżka chociaż na godzinkę, więc nie ma sensu się teraz przebierać. Nikt nie zauważy, że jestem w piżamie. Przecież większość ludzi, których ewentualnie spotkam na spacerze, też pewnie będzie w piżamach.
Znajduję klucze na haczyku i otwieram cicho drzwi, żeby nie obudzić pozostałych domowników. Schodzę na dół i staram się zapamiętać drogę powrotną, ponieważ z moją orientacją w terenie bywa ciężko.
Mój mózg jeszcze się nie obudził, więc kiedy Morfina krąży pod balkonami, ja znajduję się mniej więcej w tym stanie umysłowym (koniecznie z dźwiękiem):
Pies na szczęście szybko przechodzi z tańca baletnicy na pozycję kangura, więc zakładam woreczek na rękę i czekam na zrzut cukierków.
- Przepraszam, halo - słyszę i oglądam się za siebie.
Właścicielem głosu jest mężczyzna (nieco starszy ode mnie), stojący na balkonie niskiego parteru w samych bokserkach. Moją pierwszą myślą jest "nie za chłodno na taki strój?", a drugą "mam na sobie piżamę, więc w sumie".
Mężczyzna spogląda na produkującego serpentyny Świniaka i zaciąga się papierosem. Jestem przygotowana na krytykę za "sranie psem pod balkonami", więc odwracam się tak, żeby było widać woreczek na mojej dłoni. Przerabiałam to już zbyt wiele razy.
- Tak, słucham - odpowiadam, chociaż mózg nie jest jeszcze w stanie składać tak skomplikowanych zdań o tej porze dnia.
Zamiast "ma Pani mam nadzieję zamiar to posprzątać", czy też "a może by tak srać pod swoimi balkonami?" słyszę:
- Co on je, że takie kupy robi?
Próbuję przetworzyć to pytanie w głowie, ale raporty o błędach skutecznie mi to uniemożliwiają.
- Takie, znaczy jakie? - pytam, przyglądając się porzuconym przez psa kasztanom i maszerując w ich stronę.
- No takie fajne, że pozbierać idzie. Mój to jak nawali, to bez łopatki się nie da, taki glut straszny jest.
- Suchą karmę głównie - odpowiadam, rozglądając się za ukrytymi kamerami i pakując kulki do woreczka.
- No mój też je suchą i takiej nie robi - odpowiada człowiek mors, który zdaje się nie zauważać temperatury niewiele powyżej zera - Chciałbym chociaż raz to móc normalnie zebrać tak o w worek właśnie, bez kombinowania.
- Brit Care - mówię, rozglądając się za śmietnikiem - Obecnie rybny, ale są różne smaki. Fajnie też się trzyma na Acanie.
- Nie znam, a w którym to sklepie można kupić? - pyta gość, gasząc papierosa.
- W niektórych zoologicznych są, ale ja zamawiam przez internet. Taniej mi wychodzi.
- No mój jest na Pedigree, bo w reklamie jest, że szczęśliwy piesek i robi zdrową kupkę, ale tak to nie wygląda w rzeczywistości.
- Generalnie marketówki typu Pedigree, Chapi i inne Bobiki to śmieci. Tam wcale nie ma mięsa, może dlatego robi na rzadko.
- Poważnie?
- No tak, wystarczy skład poczytać.
- Brita, tak? - pyta mężczyzna, wracając do mieszkania.
- Brit. Care.
- Fajnie, dzięki - mówi i znika za drzwiami balkonowymi i firaną.
Stoję w miejscu i analizuję sytuację, która się przed chwilą wydarzyła.
Dwoje ludzi, jedno odziane w piżamę i płaszcz, drugie w samą bieliznę, rozmawia o czwartej rano o konsystencji odchodów własnych psów, nie znając się wcześniej i nie zamieniając ze sobą słowa w przeszłości. Ja nawet nie mieszkam w tym mieście. Mężczyzna prawdopodobnie widział mnie po raz pierwszy na oczy i postanowił zacząć temat od "hej, Twój pies robi fajne kupy, czym go karmisz?".
Odnajduję kosz i wyrzucam zawartość, zastanawiając się czy aby na pewno nie leżę teraz w łóżku, pogrążona w głębokim śnie.
Ostatecznie uznaję to za normalne i wracam do mieszkania, myląc numer klatki schodowej tylko raz.
Zrzucam płaszcz, wyciągam z torebki długopis i kartkę papieru, po czym usiłuję poskładać litery w ciemności.
Robię to żeby:
a) rano mieć dowód, że to nie był tylko sen,
b) nie zapomnieć (skleroza to potężna rzecz w moim wieku).
Odkładam kartkę na stolik i wracam pod kołdrę, by pospać jeszcze chociaż godzinkę.
Bezlitosny budzik organizuje mi pobudkę (już drugą tego poranka) i przesuwam go na drzemkę. Zazwyczaj jestem gotowa wstać tak po piętnastej drzemce, chyba że na zewnątrz panuje śnieżna zamieć, to po czterdziestej piątej.
Na moim udzie coś leży. Kiedy spoglądam w dół, widzę złożoną tam w precelka Mercy. Teraz mam przynajmniej sensowny powód, żeby się nie ruszać.
- Kawy? - pada pytanie i zauważam Damiana, siedzącego przy kuchennym blacie, zawiniętego w burrito z koca i trzymającego w dłoniach swój wywar wskrzeszenia. Poranki są trudne nie tylko dla mnie.
- Jak to nie jest ta smoła z hotelowego bufetu, to podziękuję - odpowiadam, głaszcząc psią głowę, która magicznie pojawiła się na moim drugim udzie.
- Niestety. Sam bym chętnie przygarnął przepis na ten napój bogów. Herbaty?
- A to tak. Herbaty można.
Po chwili herbata ląduje na stole, więc jestem zmuszona przesunąć kotkę z mojej nogi, co łamie serce zarówno mnie, jak i jej.
Damian stawia przede mną kubek i spogląda na karteczkę z zapisanymi na niej nierówno wyrazami.
- Chyba nie powinienem pytać, ale "kupa, karma, balkon"? - pyta, wpatrując się we mnie badawczo.
- Więc - odpowiadam - Pozwól, że opowiem Ci pewną historię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz